Scheda po Dziadku

Początek opowieści o SCHEDZIE płynnie przechodzi z końca opowieści o Purple Haze. Panowie postanowili pograć pod nową nazwą po koncercie WOŚP w 1993 roku. Jak powiedzieli mi sami członkowie zespołu: właśnie po tym koncercie należy datować początek SCHEDY PO DZIADKU. Na zdjęciu obok widzicie chłopaków zaraz po nim. Wystąpili poprzebierani. Konrad Koniar Iwan: „Na tym zdjęciu nie widać, ale Jarecki miał wtedy na sobie strój choinki. Normalnie lampki choinkowe miał założone i podłączone do prądu. Świeciły się w trakcie grania koncertu. Ruszał się tyle na ile kabel pozwalał.” Piotrek Pyton Pytka pamięta z tego koncertu jeszcze jeden ważny szczegół: „Wydaje mi się, że na tym samym koncercie występował też Tomek ze swoim zespołem z Kamionki i zwróciliśmy na niego uwagę. We trzech grali. Pomyśleliśmy, że to byłby dobry człowiek, żeby z nim pograć.” Jak pewnie zauważyliście bez przydługich wstępów od razu zaczynamy tekst, tak jak bez zbytnich ceregieli chłopaki stworzyli band. Nazwali go SCHEDA PO DZIADKU, a w składzie byli: Konrad Koniar Iwan na basie, Piotrek Pyton Pytka śpiewał, Janusz Jasiek Wysocki – klawisze, Tomasz Gładosz na gitarze, Jarosław Jarecki Turowski grał na harmonijce, a Jacek Anysz bębnił. Koniar: „Z pełnym szacunkiem do Zbyszka Skrzypka mogę powiedzieć, że Zbyszek się zawiera w jakimś tam określonym nurcie. W tamtym czasie, podobnie zresztą jak zawsze, dużo się działo w muzyce i myśmy chcieli iść do przodu, spróbować czegoś innego.” Pyton: „Chcieliśmy robić muzykę trochę inaczej, po swojemu. Zbyszek grał i traktował bluesa na poważnie. My chcieliśmy na wesoło, jaja sobie robić, wyżyć się.”

Zespół od początku istnienia związany był z Lubartowskim Ośrodkiem Kultury. Dosyć naturalna sytuacja, bo przecież działali tam już wcześniej. Próby zaczęli więc w Piwnicy pod Biblioteką. Konrad poza tym pracował jako instruktor w LOKu i zajmował się młodymi kapelami. Pamięta to w ten sposób: „Paweł Treger, ówczesny dyrektor domu kultury zaproponował mi tę pracę. Pilnowałem zespołów. Robili w salce co chcieli, byle nie broili. Pamiętam, że przez jakiś czas nawet lokalni skinheadzi mieli zespół i grali w Piwnicy.” Temat Piwnicy pod Biblioteką był podejmowany na blogu wielokrotnie. Z wpisów o Perceptions, Rusel Viper i innych kapelach dowiecie się sporo na temat istnienia tej sali prób. Tutaj nie będę się rozwijał, bo tekst rozrósłby się do nieprawdopodobnych rozmiarów. Szperajcie na blogu, bo od anegdot aż się roi. SCHEDA PO DZIADKU dorzuca kilka historii od siebie. Grzesiek Siwiec: „Była kiedyś powódź w salce. Górą, pod sufitem szły takie dwie, szerokie rury i jedna pękła. Zalało wszystko. Mojego zestawu Amati nie dało się odczyścić.” Koniar: „Wzmacniacze pływały. Pamiętam, że to były angielskie piece, Laney bodajże. Wszystko zalane.” Janusz Wysocki: „Moje piano na szczęście ocalało, bo stało albo w kanciapie na górze albo na podwyższeniu. Pamiętam, że robiliśmy w salce wytłumienie, fajnie się tam grało. Zapach był specyficzny.” Skrawki wyglądu Piwnicy pod Biblioteką obejrzeć możecie na zdjęciach SCHEDY. Wiele z nich powstało właśnie w tym miejscu. Zdjęcia z trabantem natomiast robione były przez Biblioteką, w tle widać budynek sądu. Wszystko zatem kręciło się wokół tego miejsca.

Ruszyliśmy temat sprzętu, więc może teraz o nim słów kilka. W składzie SCHEDY były klawisze, które nieczęsto gościły wśród lubartowskich kapel. W dodatku Janusz miał w arsenale dosyć ciekawe instrumenty. „Rodzice kupili mi piano Rhodes. To był taki rodzynek na naszym lokalnym podwórku. Miałem też kolumnę, podróbkę Leslie. W prawdziwym Leslie są dwa głośniki: niskotonowy, leżący i jeden głośnik w trąbkach, który się kręcił. U mnie natomiast leżał na płasko głośnik szerokotonowy, a od tego odchodził plastykowy trójnik z trąbkami. Kręciły się, był efekt Dopplera no i dzięki temu to charakterystyczne brzmienie. Targaliśmy to wszystko na koncerty. Trochę ten mój sprzęt ważył, bo z 50 kg w sumie, ale mieścił się do Malucha. Rhodes, Leslie i mój drugi parapet Rolanda.” Konrad: „Jasiek mocno zaangażował się w społeczność klawiszową Hammondów. Stworzył stronę internetową na ten temat, należał do fan klubu.” Janusz: „Moja strona o instrumentach klawiszowych była na tyle rozbudowana, że napisał do mnie nawet Matthew Fisher, klawiszowiec Procol Harum. Zamieszczałem tam m. in. schematy sprzętu. Mojej podróbki Leslie także.” Janusz to prawdziwy pasjonat klawiszy, ale także komputerów. Oprócz strony o tematyce sprzętowej zrobił stronę internetową SCHEDY PO DZIADKU. Mówimy tu o przełomie wieków, więc takie projekty dopiero raczkowały. Obie strony funkcjonują nadal. Janusz: „Strona była prosta, nie było nawet domeny, Zamieściłem na niej trochę zdjęć, fragmenty tekstów, krótką historię i fragmenty nagrań. To były czasy innego internetu, modemów itd. Utwory można było usłyszeć w małych fragmencikach i w słabej jakości. Leży to wszystko gdzieś w Katowicach na serwerze i nikt tego nie rusza.” Wstąpcie pod ten link. Przy okazji od razu nadmienić trzeba, że okładki obu płyt SCHEDY także są autorstwa Jaśka. Ponadto zajmował się on zgrywaniem nagrań, kopiowaniem płyt, a nawet wyprodukował kilka sztuk koszulek zespołu. Do nagrań jeszcze wrócimy, bo jest ich na szczęście dużo.

Logika podpowiada, że zanim można brać się za nagrywanie czegokolwiek, najpierw trzeba muzykę skomponować, a teksty napisać. Pyton: Muzę robił Koniar. Aranż robiliśmy całym zespołem na próbach. Koniar mocno się wtedy trzymał z Jareckim. Jarecki trochę tekstów pisał. Głównie razem tworzyli materiał. Jan Kondrak też nam kilka tekstów napisał.” Janusz: „Z utworem Bird Of Paradise było tak, że ktoś napisał ten tekst po polsku, a mój znajomy przetłumaczył to na angielski. Pyton śpiewał po angielsku, ale myśmy się śmiali, że po norwesku.” Tomek Gładosz: „Pierwszy okres działalności to czysty blues. Potem zaczęliśmy grać trochę tak pastiszowo, jajcarsko. Jeszcze później wymyśliliśmy sobie, że może zagramy trochę ostrzej, hard rockowo. Dopóki graliśmy z Jackiem, który walił w bębny to graliśmy blusiora. Kiedy doszedł do nas Grzesiek Siwiec, który naprawdę jest zawodowym perkusistą to zaczęliśmy mieszać. Wtedy utwory poważnie nam się skomplikowały.” Zapewniam, że wszystko to o czym panowie wspominają usłyszycie na nagraniach, ale jeszcze na to nie pora…

Dlatego, że teraz będą opowieści dziwnej treści, czyli przygody na koncertach. SCHEDA PO DZIADKU koncertowała dużo i nie tylko lokalnie. Jak to załatwiali? Tomek: W większości organizacyjnymi rzeczami zajmował się Koniarek.” Janusz: „Przychodził i mówił: gramy tu i tu. Był takim kierownikiem zespołu.” Pyton: „Sporo koncertów zagraliśmy. Jakiś taki spontan był. Często graliśmy w klubie Kazik w Lublinie. Tam się spotykały lubelskie zespoły i tak chcąc nie chcąc w tamtym okresie byliśmy trochę z tym środowiskiem kojarzeni. Żyliśmy dobrze z nimi, spotykaliśmy się i jak było jakieś granie to graliśmy. Kapele Blues Beer Drinkers, Crazy Fingers. Jak jeździliśmy do Węgorzewa to Adam Kula nas zawiózł. Dyrektor Treger też kiedyś autobus załatwił, a tak to jeździliśmy osobówkami. Ważnym dla chłopaków koncertem, który wspominają chyba najbardziej był ich występ na Festiwalu w Węgorzewie w 1993 roku. Była to dopiero III edycja tej imprezy, która z czasem przeistoczyła się w całkiem sporą. Zaczynał na niej m. in. zespół Hunter. Tomek: „Ja już pamiętam samą drogę do Węgorzewa. Adaś Kula, nasz kierowca, wrócił z Belgii i w samochodzie miał zamontowany klakson z odgłosem krowy. Jedziemy przez wieś, ludzie do kościoła idą, on ten klakson wcisnął…  baby mało do rowu nie powpadały.” Z koncertu zachowało się kilka zdjęć i… notka o SCHEDZIE w programie festiwalu. Zdjęcie macie gdzieś obok. Reszta fot oczywiście w galerii. Zapraszam, bo jest tego sporo. Po koncercie zespół nie wracał od razu do domu. Zostali na cały festiwal. Jak zostali to przecież imprezowali. Koniar: „Spaliśmy w jednostce wojskowej i najważniejszy na świecie był wtedy pokrowiec Jaśka. Żołnierze do mnie przychodzili i mówili: słyszeliśmy, że możecie załatwić jakieś wineczko. Ja: spoko. Szliśmy do sklepu, do pokrowca Jaśka wchodziło 6 albo 7 win. Wchodziłem do jednostki z tym pokrowcem jako „muzyk ze sprzętem”. Za bramą już chłopcy na boku czekali. Była taka akcja, że po tym naszym wchodzeniu ze sprzętem zamknęli jednostkę na 3 miesiące. Po tej imprezie żołnierze mieli kompletny zakaz wychodzenia. Tak się skuli całą jednostką, a nikt nie wiedział skąd to wino.” Tomek: „Jarecki zaniósł im wino, wraca w takiej sowieckiej czapce wojskowej. Dali mu tę czapkę za wino, bo tylko taką mieli.” Ponownie Konrad: „Mieszkaliśmy w jednej sali z metalowym zespołem Borea. No i oni ciągle hałasowali Slayerem. Drugiego chyba dnia Jacek Anysz wziął werbel, Adaś Kula wziął wina, siedli na środku sali. Jacek zaczął naparzać w werbel ile wlezie, Adaś skakał wokół niego i popijali wino. Chłopaki na drugi dzień przyszli i nas przeprosili za hałasy.” Pyton: „W tym pokrowcu Jaśka wnosiliśmy wino także na teren festiwalu. Pod sceną organizatorzy rozłożyli opony, na których można było siedzieć. Wnosiliśmy wino i chowaliśmy je w tych oponach. Stąd żołnierze nas kojarzyli.Sami przyznacie, że impreza warta była przeżycia.

Zespół koncertuje, ale między tymi koncertami dochodzi do zmiany w składzie. Z zespołu odchodzi Jacek Anysz – perkusista. Pyton: Jacek był od nas starszy z 20 lat. Pracował w Garbarni chyba jako spawacz. Na rękach miał ślady od tego spawania. Miał jednak czuja i lubił grać na perkusji. Poza tym miał krzepę. Nie raz po koncertach wystawialiśmy go jako naszego zawodnika w siłowaniu na rękę. Wygrywał sporo piwa dla zespołu.” Tomek: „To prawda: silny był. Pamiętam jak w Wojciechowie po imprezie poszliśmy kulturalnie na kawę. Rozmawialiśmy coś o wokalistach. Jacek próbował sobie przypomnieć nazwisko. Ja mówię: Romuald Czystaw, a on mnie w plecy tak walnął, że do końca życia będę pamiętał Czystawa.” Koniar: Szedłem kiedyś przez miasto i taszczyłem taki telewizorek. Spotkałem Jacka. On mi mówi: daj ci poniosę. Idziemy, gadamy, doszliśmy do mnie do domu na 3-go. Już mamy się rozchodzić, a Jacek zapomniał w ogóle, że ten telewizor niesie. Gdy odszedł z SPD zaczął grać na weselach. Niestety zmarł kilkanaście lat temu.” Za perkusją zasiadł Grzesiek Siwiec. Panowie znali się już wcześniej. Wszak Lubartów duży nie jest. Grzesiek i Janusz chodzili razem do klasy w podstawówce. Z Grześkiem udało mi się pogadać o jego graniu już wcześniej. Dowiedzieć się o nim sporo możecie z wpisów o Venie, Opcji Zerowej i Nazwie Zastrzeżonej. Dość powiedzieć, że to dyplomowany muzyk, z dużym doświadczeniem i dorobkiem. Gdy dołączał do SCHEDY uczył się w średniej szkole muzycznej. Gdy SCHEDA się ostatecznie rozpadała Grzesiek był już po Akademii Muzycznej w Katowicach. Opowiedział mi fajne wspomnienie związane z Jackiem: „Na początku mojej znajomości z Jackiem nie byłem tego w ogóle świadomy, że lata wcześniej grał on na chałturach z moim dziadkiem – Stanisławem Krukowskim. Lokalnym, bardzo utalentowanym muzykiem samoukiem. Zdarzało się także dziadkowi uczyć innych gry na instrumentach. Kiedy przy jakiejś okazji wyszło to, że razem grali, zaprosiłem Jacka do domu. Kiedy zobaczył dziadka to od razu serdecznie się przywitali. Okazało się, że dziadek Jacka bardzo szanował i mówił o nim, że grał jak prawdziwy artysta. Jacek Anysz długo przed SCHEDĄ był w Lubartowie poważanym perkusistą. Mogę powiedzieć, że się przyjaźniliśmy.”

Wróćmy na trasę. Konrad: „Ja już wtedy grałem z Janem Kondrakiem. On wiedział, że mamy zespół. Zacząłem z nim grać po koncercie SCHEDY w Świdniku. Współpracowaliśmy i starałem się do Józefowa ściągać kogo się dało. Jak była możliwość to pakowałem chętne kapele z Lubartowa. Janek był takim trochę naszym łącznikiem. Zagraliśmy w paru miejscach dlatego, że nam pomógł. Graliśmy przed nim, bo chciał mieć kogoś innego na koncercie, taki support. Między innymi do Olecka tak pojechaliśmy. Dochodzimy do miejsca, gdzie na chwilę musimy się zatrzymać, bo może nie wszyscy kojarzą Jana Kondraka. Wikipedia mówi, że jest autorem tekstów, kompozytorem, wokalistą Lubelskiej Federacji Bardów. Nas interesuje ta postać z jeszcze innej strony. Jan Kondrak był twórcą i dyrektorem artystycznym Festiwalu Kultury Ekologicznej w Józefowie koło Biłgoraja. Impreza funkcjonuje nadal, ale już bez niego. Na początku, w latach 90-tych odbywał się w jej ramach konkurs dla młodych zespołów. Dzięki Konradowi i Janowi Kondrakowi na tych konkursach pokazywały się lubartowskie kapele. Na blogu widzieliście już występy Perceptions z 1995 roku i Nazwy Zastrzeżonej z 2001 roku. Właśnie z tej imprezy. Kanał youtube MOK w Józefowie jest pełen relacji z EKO festiwalu. To są dziesiątki godzin zgrywanych VHSów. Koncerty SCHEDY także tam znalazłem. Poniżej w kolejności zobaczyć możecie SCHEDĘ z 1994 roku, kiedy to zdobyli nagrodę i koncert z 1995, kiedy wystąpili jako laureaci. Piękne materiały. Pyton: „Pierwszy Józefów jaki graliśmy to jeszcze się rozkręcało. Kondrak ściągał jak najwięcej kapel. Przyjechaliśmy, wszystko było przygotowane, scena na zewnątrz. Walnęła taka zlewa, że wszystko popłynęło i impreza odbyła się w remizie, ale klimat był zajebisty.” Na tym video z 1994 roku widać pod sceną dwóch szczególnie aktywnie rozkręcających zabawę jegomości. Są to Jarosław Koziara i Marek Dyjak, który miał wtedy 19 lat i zaczynał swoją karierę. Na festiwalu w Józefowie występował wielokrotnie.

Następnie koniecznie zajrzyjcie w dwa poniższe linki. Jest to podzielony na dwie części występ SCHEDY PO DZIADKU na EKO festiwalu, ale z 1995 roku. Grali już po zmroku, w sumie chyba jako gwiazdy. Wszystko tak jak widać: nagrywane na VHSy i wrzucone do internetu przez Miejski Ośrodek Kultury w Józefowie.

Czy to koniec przygód z wyjazdów koncertowych? Ależ skądże. Członkowie SPD uraczyli mnie jeszcze kilkoma anegdotami. Niektóre opowiadające o dosyć niebezpiecznych wydarzeniach. Pyton: „Poznaliśmy się ze Zbyszkiem Kmieciem, który zawsze nam „zajebiste” koncerty załatwiał. No i któregoś razu załatwił nam koncert u swojego znajomego w knajpie, na wsi jakiejś, ale takiej totalnej wsi. Zajeżdżamy, a tam 3 kapele z Francji, które grały w klimatach grind core. Abstrakcja jakaś. Polska mała wieś i knajpa, w której mają grać 3 zespoły grind corowe z Francji i… SCHEDA PO DZIADKU. Nic tam nie pasowało do niczego. Ludzi też nie było. Zakumplowaliśmy się z chłopakami, browarki itd. Nagle wpada koleś, miejscowy, w samych slipach, nawalony, ze szklanym tulipanem, krew się leje z ręki. Drze się, że nas wszystkich powyrzyna. Wszyscy stoimy i patrzymy na gościa, aż ktoś na niego skoczył od tyłu, potem 10 na niego. Został powalony i… związany. Potem leżał biedny w tych slipach przed knajpą na trawniku, zimno było. Przyszła żona i zaczęła lamentować. Właściciel wezwał policję, a on tam leżał i walczył. To gdzieś na Roztoczu było. Graliśmy też w Świdniku w klubie Iskra. Byliśmy my i z Lubartowa jeszcze Abnegation i reaktywowana Ukrainja. Była taka sytuacja, że to był jakiś konkurs. My tam coś dostaliśmy, Ukrainję zdyskwalifikowali, dlatego że grała covery. A jury najlepiej podobał się numer Abnegation, ale nikt z komisji nie wiedział, że to też był cover Samaela. Wszyscy natomiast się podniecali, że taki świetny kawałek. Koniar: „To wtedy wszyscy autobusem pojechaliśmy. Pamiętam, że Panki, wokalista Abnegation zaryczał coś po metalowemu do mikrofonu, obok mnie kobieta mnie pyta: jaki numer kawałka? A ja: on powiedział dziękuję.” Pyton: „W Rzeszowie zaśpiewał z nami Marek Majewski. To miała być impreza, na której oprócz swoich numerów mieliśmy grać anglojęzyczne covery i Marek miał je śpiewać. Jednak za mocno imprezowałem i Marek zaśpiewał też moje piosenki.” Janusz: „Pamiętam koncert w Parczewie w kinie. Sala ogrzewana była 4 piecami kaflowymi. Zimno było strasznie. Uszkodziłem wtedy dwa klawisze w pianie jak robiłem glissa.” Ponownie Pyton: „To było w Zamościu. Graliśmy w Koszu. Przed koncertem chcieliśmy się dostać do Fiata Jaśka, ale kluczyki były zatrzaśnięte w środku. Próbowaliśmy się włamać jakoś do tego samochodu. Naokoło były bloki, pora popołudniowa, ludzie to widzieli. Trwało to z pół godziny. Udało się otworzyć auto. Siedzę sobie chwilę później w swoim Wartburgu i policja przyjeżdża. Pytają mnie: podobno ktoś się włamywał do tego samochodu. Ja na to: no tak, to byłem ja. Nie zamknęli nas.”

Wcześniej w tekście jedynie wspomniałem o nagraniach. Przyszedł na nie czas. Powstawały w różnych latach, ale jak stwierdzili członkowie SCHEDY chronologia nie jest ważna i ciężko ją w opowieści o zespole zachować. Pierwsze nagrania z różnych sesji zostały zebrane w całość na płycie „1992 – 1995”. Jak doszło do ich zaistnienia? Jasiek: „Gumofilce nagrywaliśmy w LOKu na kilka razy. Technologia była taka: mieliśmy dwa magnetofony. Najpierw część instrumentów nagrywaliśmy na jeden magnetofon, potem tę kasetę puszczaliśmy przez mikser i do tego dogrywaliśmy resztę i nagrywaliśmy na drugi magnetofon i te wszystkie kasety są do dzisiaj u mnie. Potem ja to miksowałem, kleiłem w całość.” Metoda partyzancka, ale o dziwo brzmi dobrze. Za chwilę posłuchacie. Od razu słychać, że kapela zawodowa. Co jest dosyć obiektywnym zdaniem zważywszy na to, ze w składzie mieli kształconych muzyków. Słychać także, że bawili się kompozycjami i tekstami. Na płycie jest 19 utworów i wszystkich możecie posłuchać. Przyjrzyjmy się kilku z nich. Koniar: „Shmaletz to utwór Grzegorza Pikuli. Zarówno tekst jak i melodia.” Grzegorz Pikula to nieżyjący już pierwszy gitarzysta Quo Vadis. Ten luz i humor słychać chociażby w numerze „Celtyk – oczko”. Muzycznie to pomieszanie stylów, a tekst jest o… trupach i o tym, że jeden z nich zgubił oko. 🙂 Jest rewelacyjna ballada o „stróżu trzeciej zmiany” zatytułowana „Cieć, czyli poczciwy żywot człowieka nocnego”. Wokalnie udziela się tu Konrad Iwan. Jarecki natomiast śpiewa w bluesie „Nie skacz mały”, a jego opanowanie harmonijki sprawdzić można w „Widziałem wszystko”. Są numery funkowe „Balanga”, bluesowe „Wierciłem się i miotałem” i hard rockowe „Bird od Paradise”. Niezły konglomerat, ale trzeba pamiętać, że te nagrania powstawały przez kilka lat. Odpalajcie poniższą playlistę, a w galerii znajdziecie skany całej okładki płyty.
Kliknijcie znaczek: żeby zobaczyć wszystkie piosenki.

Jeszcze słowo o okładce, a właściwie o jej froncie. Zdjęcie dwóch gumofilców zostało zrobione totalnie spontanicznie. Po prostu wisiały przybite do ściany rodzinnego domu Janusza Wysockiego. Jakiś robotnik prawdopodobnie je zostawił. Taki obrazek aż sam prosił się o uwiecznienie. Nic w tym zdjęciu nie zostało wyreżyserowane.

SCHEDA PO DZIADKU wzięła udział w jeszcze jednym, ciekawym przedsięwzięciu. Koniar: Z Krzysztofem Świętońskim graliśmy rock operę. W sumie dwa koncerty: w Lubartowie i w Ostrowie Lubelskim zagraliśmy. Do tego projektu KŚ zaprosił chyba wszystkim muzyków z Lubartowa, którymi się opiekował w LOKu. Spore przedsięwzięcie. Ambitne to było.” Janusz: „Zaangażowanych było w ten projekt nawet kilkanaście osób. Nawet byliśmy na takim wyjeździe tygodniowym, czy dwutygodniowych i ćwiczyliśmy tę rock operę.” Autorem całej rock opery był Krzysztof Świętoński. Założyciel zespołu Quo Vadis i późniejszy nauczyciel muzyki w LO i w Lubartowskim Ośrodku Kultury. Kilka zdań więcej o rock operze możecie przeczytać we wpisie o Opcji Zerowej, a o panu Świętońskim we wpisie o Ukrainji i o Quo Vadis. Była to bardzo ważna postać dla lubartowskiego grania.

Po kilku latach istnienia SCHEDA PO DZIADKU zawiesiła działalność. Grzesiek: „Życie…  Najpierw ożenił się Tomek. Ja dostałem propozycję grania z Luizą Staniec i wyjechałem z Lubartowa. Potem też się ożeniłem, potem Janusz itd.” Janusz: „Jako studenciaki mieliśmy czas na granie, ale w końcu trzeba było zdecydować co dalej.” Tomek: „Nikt z nas nie myślał nawet o tym, żeby przechodzić na zawodowstwo. Granie w SCHEDZIE to była po prostu świetna zabawa.” Okazało się jednak, że nie do końca potrafili zawiesić instrumenty na kołku i reaktywowali zespół w 2000 roku. Janusz: „To był taki krótki zryw. Przynajmniej dla mnie. Chłopaki pograli trochę dłużej. Odszedłem przed rozwiązaniem zespołu. Nagraliśmy koncert w lubelskim Graffiti. Poskładałem to do kupy i zrobiłem płytkę.” W SCHEDZIE A.D. 2000 na gitarze Tomka Gładosza zastąpił Jacek Grzyb. Reszta składu pozostała bez zmian. Koncert w Graffiti nie był jedynym w tym składzie. Pamiętam, że byłem na jednym z nich w sali widowiskowej LOKu na ul. Cichej. Zagrali także w Zwierzyńcu razem ze składem Józefa Skrzeka, w którym grali także Jarosław Śmietana i Michał Giercuszkiewicz. Nagrania, o których mówi Jasiek są poniżej. 7 kawałków. Na koncercie zagrali także goście. Na harmonijce Jareckiego wspomagał Tomasz Spodek Spodyniuk, późniejszy członek Bajmu. Na drugiej gitarze zagrał Smyko, a na klawiszach Piotr Sztajdel, który udziela się m. in. w Budce Suflera i w Big Cycu.
Kliknijcie znaczek: żeby zobaczyć wszystkie piosenki.

Nowy skład SCHEDY popełnił także kilka nagrań studyjnych. Nie ma tego aż tyle co w pierwszych latach istnienia zespołu, ale działał krócej i chyba mniej intensywnie. Jak to było nagrywane? Koniar: „Nagrywaliśmy z kolegą Zbyszka Kmiecia, Marcinem. Miał sprzętu w opór i miał zabawę z tego, że robi nagrania. Najpierw nam zrobił nagrania u Słomy, kiedy ja grałem ze Słomą. Potem jednak doszedł do wniosku, że zrobi to lepiej. Pojechaliśmy do niego do Biłgoraja. Kmieć załatwiał jedzenie, siedzieliśmy tam tydzień i wtedy wydarzyła się kolejna przygoda, mianowicie spadła na nas małpa… Jechaliśmy busem jakoś w zimie przez las. Wysoko na drzewie jemioła zamarzła i oderwało się to z drzewa i spadło nam na szybę. Jak leciało to ktoś powiedział: ty małpa leci. Teraz oczywiście można się z tego pośmiać, ale gruncie rzeczy to było bardzo niebezpieczne, bo to była kula lodu.” Nagrań, które członkowie SCHEDY o mało nie przypłacili zdrowiem posłuchacie poniżej. Janusz: „Chłopaki nagrali 3 kawałki, już Jackiem Grzybem. Ja dorzuciłem Hammonda do „Na Kacu”. Wyszła fajna wersja, z jajem.”

Wśród 3 kawałków nagranych w 2000 roku jest numer „Twardy”. Autorem tekstu jest Krzysztof Kluczyński. Zdecydowałem, że wrzucę go w tekst oddzielnie. Dlatego, że powstało kilka wersji tego utworu i każda jest ciekawa i warta usłyszenia. Pierwsza jest ze świetną solówką Jacka Grzyba. W drugiej, nagranej rok później w 2001 Piotrek śpiewa jak „mruczący twardziel”, wiecie: jak Leonard Cohen chociażby. 🙂 Trzeci „Twardy” to już późniejsze wykonanie tego numeru przez zespół Ojciec Konia Sprzedali. Kapela została stworzona przez Konrada Iwana i Piotrka Pytkę razem z muzykami z Puław: Piotrem Kaptórem, Piotrem Malinowskim. Ojciec wygrał m. in. RAF w Lubartowie w 2006 roku. Pyton: „Graliśmy z Koniarem w Dęblinie jakieś imprezy i się okazało, że możemy nagrywać w jednostce wojskowej. Wzięliśmy Bozdka z Bratnika na przeszkadzajki, chłopaków z Puław i zrobiliśmy kilka nagrań. Chcieliśmy sobie pograć po prostu. Taki etap nieschedowy, ale można pod SCHEDĘ podciągnąć, bo stare kawałki trącaliśmy, przerabialiśmy.” Koniar: „Ściągnąłem wtedy Mikiego na te nagrania. Gigant nagłośnienia, mistrz dźwięku. Pracował ze Steczkowskimi. Dał się namówić, bo obiecałem mu, że się przeleci helikopterem, ale w jednostce w Dęblinie nie było helikopterów.” Zapraszam na 3 wersje „Twardego”.

Dobiegamy do końca, ale raczej powoli, bo jeszcze kilka materiałów będzie do obejrzenia i posłuchania. Do obejrzenia jest galeria zdjęć. Wszystkie nie zmieściły się w tekście. Oprócz fotek koncertowych zachowały się inne obrazki jakie kapela robiła sobie na przestrzeni dziejów. Są także skany najróżniejszych periodyków ze wzmiankami o SCHEDZIE. Są krótkie artykuły, ale jest także wywiad z Lubartowskiego Magazynu Kulturalnego, w którym z tradycyjnym dla siebie dowcipem panowie odpowiadają na pytania Małgorzaty Gryglickiej-Szczepaniak – redaktorki tej gazety. Do posłuchania natomiast jest jeszcze wisienka na torcie, czyli cover zespołu Boney M. Konrad: W Biłgoraju namierzyłem kobiety, które śpiewały na płycie Ciechowskiego „ojDADAna” i kazałem im śpiewać latino. Zrobiliśmy numer Boney M. „Daddy Cool”. Chciałem żeby śpiewały swoimi głosami refren, ale nie mogły załapać tego latynoskiego rytmu. Zaśpiewały po swojemu, a ja potem musiałem to poprzycinać, żeby pasowało. Na koncercie byłoby to niemożliwe do zagrania.” Numer nazywa się „Darek Qool” i jest ostrzeżeniem. 🙂 Na imprezy w sam raz.

Już na sam koniec akapit o tym co dalej muzycznego robili członkowie SCHEDY PO DZIADKU. Zacznę od zawodowców: Grzesiek Siwiec grał potem w zespole Luizy Staniec, jeszcze później w Nazwie Zastrzeżonej, w Paranormal, a jeszcze trochę później w zespole For Teens i G.A.T.E., który to zespół założył i był jego głównym kompozytorem. Obecnie uczy gry na perkusji.
Konrad Iwan ma na koncie współpracę z Janem Kondrakiem, Słomą, zakładał Borg i Ojciec Konia Sprzedali. Jest ponadto producentem, realizatorem. Dołączył jakiś czas temu do zespołu Ucho Od Śledzia, oczywiście na bas. Poza tym z branżą ma ciągły kontakt, bo zajmuje się polską dystrybucją m. in. gitar Ibanez.
Piotrek Pytka także pracuje na co dzień w firmie dystrybuującej sprzęt muzyczny, m. in. takich firm jak EBS czy Dunlop. W czasie zawieszenia SCHEDY śpiewał w Off Side, a potem w Macheezmo. Razem z Konradem, Jackiem Grzybem i Przemkiem Pawlasem tworzyli także kilka lat temu zespół eventowy Stereo.
Tomasz Gładosz także ma styczność z muzyką w pracy zawodowej. Pracuje w Centrum Kultury w Łęcznej, gdzie zajmuje się przeróżnymi rzeczami. Podobno uczy także gry na instrumentach.
Gitary Jacka Grzyba posłuchać można we wpisie o zespole Cider, który już nie istnieje, ale nagrania się zachowały. Kompozycje są autorstwa Jacka właśnie.
No i jeszcze klawiszowiec SCHEDY, czyli Janusz. Obecnie schował instrumenty na dłużej do szafy, ale zanim to zrobił tworzył muzykę dla siebie. Dwie próbki pozwolił wrzucić do artykułu. Jest to kawałek „Ostatni” i „Kiedy byłem małym chłopcem”. Wszystkie instrumenty nagrane zostały przez Janusza, z wyjątkiem gitary w drugim utworze, którą dograł znajomy.

To byłoby na tyle w temacie SCHEDY PO DZIADKU. Kapeli ważnej na naszym lokalnym podwórku no i kapeli z hitami. No bo któż nie kojarzy: „Ktoś pierdzielnął shmaletz z okna…”, albo „Jestem stróżem trzeciej zmiany, do mnie należy noc.” Jak widzicie wpis ten jest przebogaty, dzięki członkom zespołu, którzy mi to wszystko udostępnili. Konrad nagrania, zdjęcia, wycinki z gazet, Janusz większość nagrań i zdjęcia. Pyton zdjęcia, Grzesiek także fotki. WIELKIE, WIELKIE dzięki panowie za materiały i za poświęcony czas.