Ukrainja

Spotkaliśmy się we 3: ja, Goldon i Smacho. Rozmawialiśmy kilka godzin (!). Rozmowę spisałem, muzyki posłuchałem, zdjęcia obejrzałem. Przyszedł czas na tekst i mam lekką zagwozdkę: od czego powinienem zacząć? UKRAINJA była w Lubartowie znana, więc może od tego? Odkąd blog powstał, ludzie regularnie pytają mnie kiedy będzie wpis o tej kapeli… Panowie wyraźnie i zgodnie zaznaczyli, że bardzo ważna była strona duchowa, która wiązała się z graniem w zespole. Może od tego powinienem rozpocząć, bo to ważne? A może od Wieprza? Dlaczego od Wieprza? O tym potem, bo zdecydowałem jednak, że najlepiej i najbardziej logicznie będzie zacząć od początku, czyli od… punk rocka.

Goldon: “Nasze początki to był punk rock. Potem Marley zaśpiewał “Punky Reggae Party.” 🙂 Pierwsze historie sprzed reggae to Sedes, TZN Xenna, Dezerter, Kryzys. Nasz pierwszy zespół, który nigdy nie powstał był z takim załogantem z Radzynia: Zoltarem i nazywał się Azrael. Pierwszy zespół z Polski, który na mnie zrobił wrażenie to było punkowe WC z Miastka. Chociaż nie umieli grać. 🙂 Mieliśmy nagrany jakiś koncert, którego słuchaliśmy. Jakieś bębny, jakieś trąby. Nie pamiętam co to było ale robiło na nas wrażenie. Nigdzie tego teraz w internecie nie znalazłem. Jak jeszcze miałem włosy to stawiałem na krem do golenia, albo cukier. 🙂 “ Smacho: “W naszych początkach poznawania muzyki często korzystaliśmy z nagrań naszego znajomego Zbydlaka. On jeździł na koncerty i nagrywał na Grundiga. Reggae chyba naturalnie przyszło od punk rocka, bo najpierw był Kryzys, ale wcześniej był Deadlock i taka ich reggowa muzyka. Potem Brygada Kryzys, The Clash. Jak już siedziałeś w The Clash to do reggae było niedaleko. Byliśmy punk rockowcami. Jeździliśmy na koncerty. Każdy musiał kimś być, a myśmy zaczynali on punka.” Wiem, że Homez także miał punkowy band. Nazywał się Geschäft. Grali w nim Krzysztof Demucha, Smacho i Arek Zasada. Formalnie był to zespół, chociaż zagrał tylko kilka prób, na których poczynili swoje pierwsze nagrania. 🙂

“Każdy musiał kimś być…” no właśnie. W XXI wieku pojęcie “młodzieżowej subkultury” już właściwie nie istnieje. W dobie internetu nie ma już punków, hipisów, metalowców. Takie dzielenie się nie jest młodym ludziom potrzebne. Pogadajmy chwilę o tym elemencie rzeczywistości poprzedniego wieku. Smacho: “To były takie dziwne czasy, że w pewnym momencie spłynęły do Polski te wszystkie subkultury, które pojawiały się na zachodzie sukcesywnie i wraz z nimi różne gatunki muzyczne: rock’n’roll, hipisi, rock, punk. Za komuny u nas tego nie było i w pewnym momencie pojawiło się wszystko naraz. Na liście przebojów Studia Gama (potem Lista Trójki) był jednocześnie “Kombinat” Republiki i “Wpadka” TSA. Na jednej liście była bardzo różna muzyka. Wtedy młodzi ludzie angażowali się w te zjawiska. Każdy był albo punkiem, albo hipisem, albo rastamanem, albo metalowcem. Na przykład Koksik miał brygadę lubartowskich hipisów. Ludzie żyli czymś, ideą, wspólnie słuchali muzyki. Teraz subkultury wymarły.”

Jesteśmy na początku lat 80-tych. Czterech młodych punków postanawia wziąć się za granie. Smacho: “W większości w kapeli byliśmy kolegami z liceum na ul. Chopina i tam w pierwszej klasie uczył nas muzyki pan Mucharski. On nas uczył grać od zera, od podstaw. Uczył nas np. “O sole mio” i myśmy potem występowali w szkole. Po 3 latach jak zaczęliśmy grać już wspólnie to zastąpił go pan Krzysztof Świętoński, który był też instruktorem w LOKu, gdzie mieliśmy próby. Świętoński był głównym naszym nauczycielem muzyki. Dla mnie osobiście najważniejszym, bo nauczył mnie pełnych zasad muzycznych. Uczył nas teorii, wrzucił w nas podstawy i na tej bazie myśmy lecieli. Goldon jako jedyny nie chodził z nami do szkoły.  On się sam wyuczył. Starszy jest po prostu. W tamtych czasach graliśmy u niego w domu. Niekiedy całe weekendy u niego spędzaliśmy. Miał bardzo wyrozumiałych rodziców.
Z czasów grania w LO mieliśmy taki epizod związany z tym naszym szkolnym graniem. Matura za dwa, trzy tygodnie, a w LO odbywał się Ogólnopolski Finał Wiedzy o NRD. Przyjechali ludzie z ambasady NRD, jakaś władza z województwa, jakaś władza z Warszawy itd. Mieliśmy zagrać pół godziny w czasie narady komisji, żeby czas wypełnić. Zagraliśmy pół godziny i skończył nam się repertuar tych szkolnych kawałków, a nam każą grać dalej. Goldon był na sali więc go zawołaliśmy na scenę. Zaczęliśmy grać kawałki UKRAINJI. W tym czasie pojawiła się płyta Izraela, na której był “Psalm 125″. Tam w refrenie jest „Pokój nad Izraelem”. Zagraliśmy ten kawałek i zrobiła się zadyma, ambasador NRD się obraził, bo NRD było w bardzo złych stosunkach z Izraelem i ambasador uznał ten nasz występ za prowokację. Zawiesili nas w szkole na dwa tygodnie. Parę niemiłych rozmów odbyliśmy, ale ostatecznie upiekło się nam. Komunistyczne czasy. Dla porządku wspomnę tutaj tylko, że pan Krzysztof Świętoński był założycielem, kompozytorem i grał na instrumentach klawiszowych w zespole Quo Vadis. Zapraszam do poczytania o zespole i panu Krzysztofie, bo była to ważna postać dla młodych, zbuntowanych lubartowskich muzyków lat 80-tych.

UKRAINJA już jako zespół związała się próbami z Lubartowskim Ośrodkiem Kultury. Goldon: “Próby graliśmy tam gdzie Spółdzielnia Mieszkaniowa, a potem w Domu Partii, czyli w obecnej Bibliotece, w Piwnicy. W domu kultury było ładnie, wykładzina, pani dyrektor zachodziła, a w Piwnicy wszyscy mieli nas w dupie. 🙂 ” Smacho: “W pierwszej fazie mieliśmy sprzęt z LOKu, gitara basowa Diamant była. Potem zaczęliśmy kupować coś własnego. Pierwszy rok, dwa graliśmy na sprzęcie LOKU i grało na nim kilka zespołów.”

Tekst sobie płynie, a jeszcze nie przedstawiłem jego bohaterów. UKRAINJA miała dosyć luźny skład, ale jednak kilka osób musiało tworzyć trzon. Smacho: “Trzonem byli: Smacho, czyli ja – bas, Goldon śpiewał i grał na gitarze, Hapens na perkusji, Homez na gitarze, Teddy nazywany La Cucaracha, bo jak przyszedł na pierwszą próbę to zagrał ten utwór jako pierwszy, na saksofonie. Był taką maskotką zespołu. 🙂 Na początku śpiewały jeszcze Iwona i Bogna w chórkach. Potem po przerwie, w latach 90-tych doszła Ewa na klawisze. Ponadto Mad Whiter nas nagłaśniał i robił duby, echa, pogłosy.” Goldon: “Każdy człowiek ma swoje miłości, a Whiter kochał wysokie tony. 🙂 Sprzęt u niego musiał wysokimi grać. 🙂 Teddy nazywany był także Trukiem, bo często mówił: “to ja truknę tutaj.” 🙂 Mad Whiter go ściągnął do zespołu. Zagrał “La Cucaracha” na pierwszym spotkaniu i został. 🙂 Graliśmy też z Manuelem z Angoli. Nie graliśmy jednak długo, bo on miał inną rytmikę. Nie rozumieliśmy jego rytmów. Zupełnie inne akcentowanie. Chociaż był bardzo zaangażowany.” Jeszcze raz Smacho: “To było już jak byliśmy na studiach. On grał afro rocka. Kontakt załatwił Homez bo razem studiowali i ściągnąć go na próbę. Manuel u siebie w Angoli był muzykiem i przyjechał tu studiować nauki polityczne. Jak przyjechał na pierwszą próbę, to ja akurat wracałem z wykopalisk na archeologii. Bardzo mocno się opaliłem. Jak mnie zobaczył po raz pierwszy to powiedział: „Ty biała człowieka, a ja murzyna. Ty jesteś czarniejszy ode mnie, ale jaja.” Zapytaliśmy kiedyś Manuela na czym polega bycie Rastamanem w Angoli. Odpowiedział: „Ja nie wiem, nie zajmowałem się tym, ale mój dziadek kumpluje się z taką brygadą i spędza z nimi wolny czas”. Polegało to na tym, że każdego tygodnia wychodził w poniedziałek rano z domu i szedł na skraj dżungli, gdzie mają miejsce spotkań. Tam tańczą, grają na bębnach, a przy okazji popalają i piją sok pozyskany z jakiegoś drzewa, którego nazwy nie pamiętam. W każdym razie ma on ok. 20% alkoholu i po odpowiednim nacięciu pnia, spływa z drzewa w ilości około litry soku na dwie godziny. Takie uroczystości trwają zazwyczaj do soboty. Po czym dziadek wracał do babki, żeby go trochę podleczyła i podkarmiła, a w kolejny poniedziałek znów szedł celebrować. Ot, takie wspomnienie etnograficzne. Po kilku próbach epizod z Manuelem zakończył się – przeniósł się chyba do Szczecina. Trzeba jeszcze wspomnieć, że w latach 90-tych zespół współpracował ze znanym w środowisku bębniarskim Wojtkiem Sówką. Nagrali razem kilka piosenek i zagrali wspólnie kilka koncertów.

Rozmawialiśmy o ważnych postaciach, miejscach i wydarzeniach, które wpłynęły na to kim byli ludzie z UKRAINJI i jaką muzykę tworzyli. Panowie wspomnieli już Krzysztofa Świętońskiego i jego wpływ ich edukację muzyczną. Teraz zahaczymy postać, która odcisnęła się na osobowości członków UKRAINJI. Mowa o Jerzym Słomie Słomińskim: muzyku, ekologu, budowniczym, hipisie, animatorze kulturalnym i twórcy bębnów, który na początku lat 80-tych przeniósł się wraz z kilkoma zaprzyjaźnionymi rodzinami do Dąbrówki i okolic. Stworzyli oni wokół siebie, mówiąc w skrócie coś w rodzaju enklawy artystycznej. Żyli inaczej niż szare społeczeństwo tamtych czasów, według swojej filozofii, w zgodzie z naturą. Tworzyli właściwie we wszystkich gałęziach sztuki. Słoma oczywiście najbardziej znany jest jako muzyk, ale jego charyzma sprawiała, że przyciągał do siebie najróżniejsze niespokojne duchy. Chcąc nie chcąc emanowali więc silnie na okolicznych młodych ludzi. Smacho: “W okolicy pojawił się Słoma, który sprowadził się na Dąbrówkę ze swoimi ideałami. Wtedy to już byliśmy “ugotowani”. 🙂 Widzieliśmy w tv taki film „Koncert” i wiedzieliśmy, że część tego filmu była nagrana na Biadaczce, w stodole, i że reżyser mieszka na wsi, za miedzą. To na nas, małolatach z prowincji, którzy mieli otwarte głowy, robiło ogromne wrażenie. Chłonęliśmy wszystko, żyliśmy mitami. Słoma nam imponował: że znał Izraela, że znał Brygadę Kryzys, że nagrywał płyty, że grał z Osjanem. Byliśmy ideowo równolegle, lecz muzycznie byliśmy od niego niezależni. Poznaliśmy go.” Goldon: “W tamtym okresie wydarzyła się jedna mocna rzecz. Mianowicie koncert Słomy z samymi bębnami: “Mam ducha, duch ma mnie”. To był dla nas taki punkt zwrotny. Zaczęliśmy pojmować muzykę w ten sposób, że to nie tylko chodzi o wytwarzanie dźwięków, że wiąże się z tym coś więcej.” Jerzy Słomiński tworzy bardzo oryginalną muzykę. Afrykańską, karaibską i jednocześnie słowiańską. Łączy te odległe miejsca na mapie. Smacho, Goldon i reszta na pewno inspirowali się także tym. Smacho: “W UKRAINJI może nie, ale w naszych graniach ogniskowych wykorzystywaliśmy i śpiewaliśmy jego “Mam Ducha, Duch ma Mnie” i “Pośrataj Panie goście nasze” (utwór “Łaadoo”). Rytm serca, który Słoma wygrywa na bębnach, nazywa się Nyabinghi. W różnych odmianach chrześcijaństwa są modlitwy w typie Nyabinghi.” Sami widzicie, że Słoma to ważny człowiek w rozwoju kapeli. Nie wierzę, że istnieją ludzie w Lubartowie, którzy o nim nie słyszeli, ale jeśli są takie osoby to polecam na youtubie mnóstwo filmów o jego najróżniejszej działalności. No i twórczość. Płyty “Brzmienia 84-94” i “Ethno-demo” chociażby. Znajdziecie tam transową, “naturalną” muzykę i jeśli w nią wsiąkniecie z pewnością zrozumiecie co znaleźli w niej i w tym człowieku chłopaki z UKRAINJI.

Pod wpływem znajomości z Dąbrówką, UKRAINJA wprowadziła do swojej twórczości element duchowości. Zarówno Smacho jak i Goldon podczas naszej rozmowy wyraźnie i po kilka razy podkreślali, że była to najważniejsza część grania w zespole. Goldon: “W dzisiejszych czasach to nasze muzykowanie nazwalibyśmy nie zespołem, a projektem. Bo to nie chodziło tylko o granie na instrumentach, tylko była do tego cała otoczka. Przyjaźniliśmy się w ileśtam osób. My, zespół, byliśmy elementem większej całości. Była spora grupa ludzi, a my byliśmy emanacją muzyczną tej grupy, przedstawieniem muzycznym. Inni np. malowali. Na próby przychodziło bardzo dużo ludzi. Na próbach nie tylko jak to się mówi szlifowaliśmy warsztat, ale to były spotkania towarzyskie. U mnie w domu także. Wtedy była komuna. Zespół i ta otoczka były dla nas ucieczką od tamtej rzeczywistości. Przenosiliśmy się do świata, który nie istnieje. To były miliony godzin przegadanych o różnych rzeczach. U Smacha w pokoju była ściana. Jak ktoś do niego przychodził to pisał na ścianie jakąś myśl. Ściany były zapisane. Taki trochę nasz, inny świat.” Smacho: “Mieliśmy dużo przyjaciół zespołu. Zawsze był krąg ludzi zainteresowanych podobną ideą, wspierających. Chcieliśmy być razem, zjednoczeni poprzez muzykę i poprzez muzykę i postępowanie wyrażać te ideały lepsze niż zwykłe prostactwo życiowe.” Ponownie wspomina Goldon: “Po jednej stronie mieliśmy Marleya, a po drugiej Słomę. Słoma zupełnie inaczej tworzył. Myśmy byli pośrodku, ale jeszcze raz: według mnie to nie była muzyka. To jest taka całość, to jest filozofia, to są przemyślenia. Jak robiliśmy to reggae to nie chcieliśmy być tylko wydmuszką. Nie chciałem być człowiekiem bez pokrycia. Prawdziwy Rastaman to był dla nas Słoma, bo rzucił wszystko, osiadł na wsi i zajął się artystycznym życiem. My nie brnęliśmy w stronę rootsu, bo byliśmy miastowi. Chcieliśmy być autentyczni, nie przebieraliśmy się, nie staraliśmy się być Jamajczykami. Staraliśmy się jednak żyć po swojemu.” Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie o filozofii w muzyce UKRAINJI jest jak nie przymierzając tańczenie o gotowaniu, ale musiałem spróbować, bo jest to bardzo ważne dla członków zespołu. Zrozumieć musicie to sami…

Słoma jeszcze jedno sprowadził w okolice: afrykańskie bębny. Wyrabiał je własnoręcznie żeby, jak sam mówi: mieć na czym grać. Przekazywał tę wiedzę dalej. Do tej pory znane w całej Polsce są conga z okolic Dąbrówki i ciągle są wyrabiane w okolicy, chociaż już nie przez samego Słomę. Bębny weszły do składu UKRAINJI. Goldon: “Bębny to pierwsze instrumenty ludzkości. Człowiek pierwotny walił w coś, a potem także pogwizdywał. U nas w pewnych momentach to nawet nie chodziło już o wspólne zgranie, tylko o znalezienie wspólnej przestrzeni, wspólnego mianownika. Każdy sobie gdzieś tam wibruje i spotykamy się w pewnym momencie w jednym rytmie, ludzie dochodzą i tworzy się jedność, wspólna przestrzeń.” Smacho: “Jeśli chodzi o bębny to ja mam wrażenie, że największym przeżyciem muzycznym dla tego, który gra to jest udział w maksymalnie dużym zespole, gdzie musisz wszystkich słuchać i wszystko się musi zgadzać. Tak jak orkiestra. Jak bębniłeś we dwóch to musiałeś pilnować tylko jednej osoby. To było proste. Ale jak się spotykało 20 bębniarzy to ty musiałeś słuchać 19, a tych 19 musiało słuchać ciebie. Najfajniejsze było to, że jak ktoś za bardzo odleciał i zagrał jakiś krzywy dźwięk, potknął się, to wszyscy mieli takie czucie, że potykali się w ten sam sposób i wyglądało to na celowy zabieg. Chodziło nam o to, żeby takie to było czucie, żeby nawet przewidywać czyjeś pomyłki i poprawiać je swoją grą. To były takie transowe, długie grania na bębnach. Jak już byliśmy rozpoznawalni jako zespół to graliśmy na bębnach na wszystkich wernisażach w Lubartowie przez jakieś dwa lata.

Fajną historią, pokazującą czym były bębny dla członków zespołu podzielił się Smacho: “Pierwsze bębny dostałem w prezencie od Kasa z Parczewa. W Parczewie był Rastuch, Kaco i Pęczak, takich trzech regałowców. Mieli dready itd. Kaco przyjechał do mnie w 87 i przywiózł mi te conga. Zrobił je sam jako pierwsze w życiu i chciał żebym je miał, żeby u mnie były. Ja je mam do tej pory. Nie są dobrej jakości, ale są szczególne. Kaco miał dziadka, rzeźbiarza ludowego, który chciał ozdobić te bębny. Kaco nie chciał za bardzo, bo stwierdził że dziadek nie zna się na afrykańskiej stylistyce. Dziadek powiedział, że udowodni, że się zna. Należy dodać, iż to wszystko działo się w okresie wielkanocnym. Dziadek wyrzeźbił rośliny po swojemu, trochę w nawiązaniu do Wielkanocy. Kaco stwierdził, że wyszły pisanki. Ja natomiast uznałem, że jest to wielka wartość duchowa, którą wskazał nam dziadek. Miał wyrzeźbić rośliny afrykańskie, a nigdy nie był na tym kontynencie. Skąd miał wiedzieć co rzeźbić? Po prostu wyrzeźbił rośliny, których nie ma w Polsce, a skoro nie ma ich u nas, to czemu ma ich nie być w Afryce. To był jego punkt widzenia na Czarny Ląd. Doszliśmy we dwóch do wniosku, że te bębny są bardzo cenne, bo dziadek chciał dla wnuka zrobić coś od siebie, chciał w obliczu Wielkanocy przetransponować przez siebie Afrykę i wyrzeźbił ją taką jaką sobie wyobrażał. To był dar serca. To była czysta magia!!!” Goldon: “Od tego się zaczęło i to cały czas trwa. To nie były tylko dźwięki, tylko cała historia. To jest przykład tej duchowej strony. Te przemyślenia, o których mówi Smacho. Byliśmy ludźmi otwartymi, chłonęliśmy otoczenie. Pojawił się Rastuch z Parczewa, więc emanował na nas. Poznawaliśmy dużo osób.”

Znacie już inspiracje, które tworzyły członków UKRAINJI i ich przyjaciół. Jest jednak jeszcze jedna ważna rzecz jaka wpływała na ich twórczość. Właściwie jest to miejsce. Mówię o Wieprzu, czyli rzece, do której Lubartów jest przyklejony. Wieprza nie było u Słomy i nie było u muzyków z Jamajki. Dlatego właśnie czynił on zespół oryginalnym, bo chłopaki z UKRAINJI pochodzą stąd i rzekę znali od dziecka. Smacho: “W naszej załodze Wieprz pełnił szczególną funkcję. Byliśmy z tą rzeką związani. Chodziliśmy tam na imprezy, paliliśmy ogniska, robiliśmy urodziny, Meusy, inne cykliczne imprezy jak chociażby przesilenia. Nad rzeką spotykaliśmy się też po to żeby pograć razem na bębnach i pośpiewać. Nawet mój wieczór kawalerski miałem nad Wieprzem. Pamiętam, że stary myśliwy polował wtedy nad rzeką, a myśmy kupili pistolety na kapiszony i jak on chciał nas przegonić to myśmy go ostrzelali z kapiszonów. Zobaczył że nas jest tłum więc odpuścił. Imprezy były nad Wieprzem i zawsze były na nich instrumenty. Parę lat temu, jak Żelaźniak był przebudowywany pojechałem tam rowerem i zobaczyłem te wszystkie nasze miejsca wyłożone białym, technicznym kamieniem, trawa zryta, drzewa wycięte. Wyglądało to jak zdewastowane. Pisałem wtedy bluesa o Lubartowie i jedną zwrotkę napisałem o naszym Wieprzu:

Tam nad Wieprzem gdzie dojrzewał tego miasta Dumny Duch
samochody chore drzewa to jest nowy Lubartów
nie ma ptaków nie ma cienia w środku ktoś wykopał dół
wszystko wokół tak się zmienia nie ma miejsca do marzenia
Lubartów Lubartów

Potem syn mnie poprosił o to żeby dopisać coś o tym, że nad Wieprzem można w mordę dostać, więc dopisałem:
Gdzie muzyka niegdyś grała dzisiaj betonowy słup
przy tym słupie stoi baran co każdego chciałby tłuc
nie ma ptaków nie ma cienia nie ma gdzie z myślami siąść
serce swe w ogień zamieniać gdy nikogo obok nie ma
skąd ją wziąć skąd taką siłę wziąć

Nad Wieprz wszyscy w młodości chodzili. Przez wiele wieków wcześniej ludzie z Lubartowa chodzili nad Wieprz. Dopiero za naszych czasów, mniej więcej od lat 90-tych zaczęli przekopy robić, dziury, masowo drzewa wycinać. Wtedy to zostało tak zdegenerowane. Właśnie wtedy uznałem, że to jest takie smutne zakończenie mojego epizodu z Wieprzem. Tak jak wszyscy tam dorastałem, to był ten Dumny Duch. Nad Wieprzem wymyśliliśmy też pojęcie Nadwieprzańskiego Bluesa, mocno osadzonego w bębnach. To był taki inny blues, nie nalepowski. Dużo w tym racji. Nawet późniejsi młodsi od Smacha i Goldona ludzie chodzili nad Wieprz. Sami zresztą wiecie, bo nie raz zapewne byliście tam na ognisku. 😉 Okolice rzeki jednak się zmieniły. Najpierw tak jak Smacho mówi na gorsze, ale w ostatnich latach jednak idzie ku lepszemu. Jakiś czas temu przecież organizowane były koncerty nad rzeką, popularne są spływy kajakowe. Plaża żydowska ciągle jest używana, a czystość wody poprawiła się i myślę, że wędkarze to potwierdzają. Ludzie się tam gromadzą. Może jeszcze kiedyś usłyszymy muzykę nad Wieprzem…  

Jak tu płynnie wrócić od rozważań filozoficzno-duchowych do rzeczywistości i pogadać po prostu o dźwiękach? Pytanie jest retoryczne, nie wiadomo. Muszę to jednak zrobić, bo zespół poznać można przede wszystkim po tym co słychać. Skupmy się na tzw. “procesie twórczym”, bo to także jest ciekawe. Smacho: “Jamajskie reggae nas bardzo inspirowało przy tworzeniu muzyki. Słuchaliśmy dużo płyt, bo poprawił się dostęp. Wprowadzaliśmy dzięki temu jakieś nowe elementy, brzmienia. Kawałek “Tutaj jestem” zrobiliśmy na podstawie “Get up stand up” i “I shot the Sheriff”. Ze słuchu uczyliśmy się grać. Próby u nas polegały często na tym, że przegrało się kawałki, to zajmowało powiedzmy godzinę, a reszta próby to improwizacja. My byliśmy już na tyle nauczeni muzycznie, że ktoś rzucał tonację i graliśmy. Nie musiałeś znać układu akordów, znałeś tylko tonację i jedziemy. Zaczynała gitara, perkusja, albo bas, a reszta leciała po prostu przez 4 godziny.” Muzycznie czerpali z wielu źródeł. Goldon: “W Lublinie był rewelacyjny zespół Ras Rebel. Rewelacyjna muzyka i teksty. Jacek Warszawa grał na perkusji. Grali kiedyś na Zgodzie koncert. Zupełnie inna treść, zupełnie inne podejście do muzyki. Ani reggae jamajskie, ani Słomy, coś oryginalnego. Kiedyś mój znajomy określił żartobliwie UKRAINJĘ jako heavy reggae psychodelic. Myśmy się bronili przed tym, ale coś w tym jest. Nigdy nie graliśmy czystego reggae jak Jamajczycy, bo nie jesteśmy czarni. Teraz słucham dużo metalu, 🙂 ale wbrew pozorom ma on dużo wspólnego z reggae. Chodzi o wibrację. W całej muzyce najważniejszy jest rytm. Tu jest wspólny mianownik reggae z metalem, że chodzi w nich o rytm.”

Pojawiły się koncerty, wyjazdy, a wraz z nimi fajne przygody. Kilka opowiedział Smacho: Kiedyś na konkursie w Świdniku musieliśmy dać teksty do cenzury i zapisy nutowe kawałków, które będziemy prezentować. Myśmy nic nie mieli w nutach, ale mieliśmy rozpisane kawałki Boba Marleya i je daliśmy komisji. Zagraliśmy je wtedy. Nie wygraliśmy bo to nie były nasze autorskie utwory. Byliśmy wtedy w najlepszej formie. Fajnych przygód było mnóstwo. Graliśmy koncert na MOSiRze w Lublinie. Pojechaliśmy w 20 osób. Prowadzący jak zobaczył tę naszą zgraję to się trochę z nas podśmiewał, że pewnie w Lubartowie już nikt nie został. Po koncercie jednak zmienił o nas zdanie i przeprosił, bo nie spodziewał się, że tak dobrze zagramy. Potem Kult grał. Albo fajne wspomnienie znad jeziora. Pojechaliśmy około godziny 12, a koncert był wieczorem, więc się „przygotowaliśmy” do koncertu “ziołami”. Lubiliśmy śpiewać wtedy na głosy i całkiem nam to wychodziło. Poszliśmy na pomost i zaczęliśmy śpiewać. Wszyscy oczy zamknięte, świata naokoło nie widzieliśmy, nagle otwieramy oczy, a tu tłum ludzi stoi przed molo i nas słucha. Teddy biegał wkoło i kręcił ręką. Ktoś mu mówi: nie machaj ręką bo ci się odkręci, a on się przestraszył i zaczął machać w drugą stronę żeby tę rękę wkręcić. 🙂 Na koncercie potem ludzie potraktowali scenę jako podest do tańca, więc myśmy w trakcie grania w ogóle się nie widzieli w tłumie tańczących par. Świetny wyjazd. Wysłaliśmy któregoś roku zgłoszenie na festiwal do Węgorzewa. Zaakceptowali nas do finału. Nie pojechaliśmy tam zagrać, ale i tak dostaliśmy wyróżnienie i naszą piosenkę wydali na kasecie z laureatami. Nasza piosenka była zharmonizowana, a w porównaniu z 3 funtowymi punkowcami nie mogli obok tego przejść obojętnie. Jeśli chodzi o konkurs to pamiętam jeszcze coś takiego: kiedyś startowaliśmy w eliminatorze do Rawa Blues Festiwal. Niby inna muzyka niż nasza, ale graliśmy na specjalne zaproszenie organizatorów. Do festiwalu nie dostaliśmy się właśnie ze względu na niedopasowanie stylu muzycznego, ale Irek Dudek, który był szefem komisji eliminacyjnej, przyznał nam wyróżnienie jako zespołowi, a mnie wybrał na najlepszego basistę wśród grających bandów. Dostałem wtedy od niego komplet strun D’Addario, co w tamtych czasach było niezłym rarytasem. Podczas spotkania face to face powiedział: „Tak fajnie się kulasz na tym basie, że musiałem ci dać nagrodę”. Nie pamiętam, czy się wtedy nie posikałem z radości.” Goldon: “Jeśli chodzi o sposób działania to trochę byliśmy prekursorami tego co przyszło 20 lat później. Jak mieliśmy koncert w sobotę, to w piątek już pod Domem Partii na ulicy napieprzaliśmy na bębnach żeby rozpromować koncert. Koncerty się same pojawiały. Na przykład w Bielsku Białej graliśmy. Dzień jechaliśmy, 40 minut zagraliśmy i znowu dzień wracaliśmy. Mieliśmy zaproszenie na przegląd do Kanady, ale to nie było do wykonania. Krzysiek Demucha wziął nasze nagrania do Kanady i tam puścił komuś. Finansowo to było nie do zrobienia. Nie kupilibyśmy biletów, bo były drogie. Nie chcieli zapłacić za podróż. Ceny były dla nas nie do udźwignięcia. Mieliśmy też taki koncert, że my graliśmy, a za nami człowiek malował obraz. To było w Domu Kultury. Mieliśmy naprawdę dużo pomysłów, hepeningów. Wymyślaliśmy to wszystko sami, bo dużo kreatywnych znajomych było wokół nas.

No to porozmawiajmy o załodze, skoro po raz kolejny pojawia się ten temat. Goldon: “Mieliśmy szczęście do fajnych ludzi, mało było tych niefajnych wśród nas. Dużo było aktorstwa w tym wszystkim i ciągłe zwracanie uwagi na to życie duchowe. Dużo inteligentnych ludzi się przewijało, z pomysłami. Cały czas był ferment i coś powstawało. My graliśmy w zespole, ale to nie było tak, że był jakiś mur. Każdy mógł grać i te nasze pomysły się mieszały.” Smacho: “W pewnym momencie nawet wprowadziliśmy modę na spotkania w centrum miasta. Pierwsze dwa spotkania były pod pałacem. Myśmy poszli tam z bębnami, ludzie zaczęli się schodzić. Poszła fama po mieście. Kolejny raz było jeszcze więcej ludzi. A potem na placu po Bałwanku to było tyle ludzi, że w bęben nie mogłem trafić, bo wszyscy chcieli grać. Nie mogłem się dopchać. Wszyscy wśród przyjaciół starali się wyrazić swoją ekspresję poprzez najróżniejszą twórczość.”

Koncerty, występy, nie mogłem więc nie zapytać o to w jaki sposób UKRAINJA pojawiła się w 1987 roku w telewizji polskiej. Smacho: “Turniej Miast 87. Tak naprawdę wszystkie lubartowskie zespoły nie tyle miały zaszczyt, co dostały wtedy prikaz, że mają pojawić się na tym turnieju miast. Jak chcą korzystać z zasobów DK to każdy musiał się zaprezentować. Dzięki temu występowi mieliśmy dość fajne przeżycie, bo wszystkie nagrania były realizowane przez wóz z tv. On stał przy DK tam gdzie spółdzielnia i kable były puszczone. Scena wytłumiona i myśmy na tej scenie grali, a oni nas nagrali, żeby to nadawało się do telewizji. Odpowiedzialny za nagrania był niejaki Witold Miszczak, znany pianista jazzowy. On pilnował, żeby było wszystko w tonacjach, nastrojone, żeby się zgadzało. Dostaliśmy chyba największą okazję, bo nagrał z nami kawałek „Tutaj jestem” na Hammondzie. Nagrał to z nami dla przyjemności, a w telewizji poleciał kawałek „Rastaman”. To nagranie z Miszczakiem niestety nam przepadło.” Obejrzyjcie ten “historyczny” występ.” Trwa jedynie około 1 minuty. Wystarczy kliknąć play i zobaczyć możecie uśmiechniętych młodych regałowców z końcówki komuny. 🙂 Inny fragment Turnieju Miast 87 z udziałem lubartowskich kapel i więcej informacji o nim znajdziecie we wpisie o zespole Vena.

UKRAINJA była w Lubartowie popularna. Co do tego nie ma wątpliwości. Trudno się dziwić. Wyglądali i grali inaczej, niż to do czego szary człowiek był przyzwyczajony w owym czasie. No i byli dobrym zespołem, jednym z bardziej profesjonalnych w tym mieście. Jak się prezentowali to już widzieliście w video. Smacho jednak ma fajną opowieść związaną z wyglądem zespołu: “Kiedyś kupiliśmy sobie we czterech kapelusze i płaszcze prochowce. Od razu w sklepie się w nie ubraliśmy. Wychodzimy z Bunkra, a tu stoi baba z dzieckiem. Dziecko: a kto to?, a mama na to: ciiiicho to tych 4 z VOXU. 🙂 Ale najzabawniejszą anegdotą związaną z UKRAINJĄ jest taka: W apogeum popularności UKRAINJI idę sobie wieczorem koło 22 po mieście, ciemno. Przede mną idzie z 5 gości nawalonych i śpiewają: „Raz tamta, raz tamta, a raz tamta, raz tamta.” czyli interpretację refrenu naszego „Rastamana”. Oczywiście nie czaili po prostu co to jest Rastaman i wymyślili własne słowa do tego refrenu. Należy jeszcze dodać, że piosenkę tą śpiewali na zmianę z „Małą Maggie” zespołu Azyl P, co w ogólnym odbiorze było naprawdę komiczne.

Jest jeszcze jedna fajna rzecz, którą zespół zrobił. Także dzięki znajomościom. Byłem w szoku kiedy się dowiedziałem, ze nakręcili teledysk. Oczywiście nie było szans, żeby pojawił się gdziekolwiek w telewizji, bo przypominam, że wtedy istniały tylko dwa kanały telewizyjne. Jak do tego doszło opowie Smacho: Mirek Gołębiowski pracował wtedy w LOKu. Bardzo w porządku facet. Dzięki niemu nagraliśmy ten teledysk. W głównej roli była jego siostra, Ewa. Zaczynało się to muzyką, dziewczyna w bikini opala się w ogródku, wstaje, podchodzi do płotu, wygląda, a w tym momencie pokazuje się nasz koncert. “You’ve got a right” to był kawałek. Pamiętam, że siedzieliśmy potem z Mirkiem, który to montował i liczyliśmy ile sekund trwa solówka żeby przejście obrazów zrobić. Zaplecze to była kamera video i Mirek Gołębiowski. On potem podkładał dźwięk pod obraz. Teledysk wyszedł super lajtowo, były w nim przebitki z naszych wyjazdów, albo jak stoimy pod sądem, albo grafitti na Domu Partii które zrobiliśmy od strony podwórka.” Jak to w przypadku wielu takich skarbów kaseta VHS z teledyskiem zaginęła. Jeśli jednak ktoś z was ma u siebie kopię, bardzo proszę o kontakt. To byłaby super perełka i panowie z UKRAINJI na pewno obejrzeliby to po latach z wielką radochą.

Utworu “You’ve got a right” posłuchacie pod tekstem. Znajdziecie tam dwie playlisty. Pierwsza to 4 piosenki z koncertu z domu kultury z 1987 roku. Druga playlista to 3 kawałki nagrane na próbie, przy użyciu konsolety, więc brzmią całkiem dobrze. Wszystkie nagrania mam od Smacha. Chyba kapela nie przykładała dużej wagi do rejestracji swojej muzyki. Po latach niestety szkoda, ale w sumie zachowało się 7 piosenek, więc całkiem źle nie jest. Panowie zgodnie powiedzieli, że te utwory ciągle, niestety, są aktualne. Sens tekstu chociażby “Rastamana” wciąż znajdziemy w dzisiejszej rzeczywistości. Muzycznie także się to broni.

Zespół działał ładnych parę lat. Smacho: “Pierwszy okres obejmował lata 86 – 89. Potem każdy miał jakieś zobowiązania i zawiesiliśmy zespół na dwa lata. Dopiero w 1991 odwiesiliśmy i znowu ze 3 lata graliśmy razem. Bez Hapensa. Goldon grał wtedy na perkusji i śpiewał. Skończyliśmy, bo każdy stanął przed decyzją: czy granie, czy inne życie. Jeśli chcielibyśmy żyć z muzyki trzeba byłoby postawić wszystko na tę kartę. Zająć się tym zawodowo.” Goldon: “Nie chcieliśmy iść w zawód muzyka, bo w zawodowym graniu przepadłoby “Mam Ducha”. Nie byłoby tego. Doszliśmy do końca. Potem bez Ducha nie miałoby to sensu. Ten zespół to nie tylko nas czterech.” Smacho: “Są tacy co zarobili na zespole i zachowali ideę, ale bardzo niewielu się to udało.”

Może faktycznie taka była kolej rzeczy. Nie ma sensu tego rozbierać na czynniki pierwsze. Zamiast tego wrócę do początku i zapytam o nazwę, bo tekst zrobił się bardzo długi, a w sumie nie wiadomo skąd UKRAINJA. 🙂 Goldon: “Nazwa wzięła się stąd, że ludzie w Polsce nazywali ówcześnie Lubelszczyznę Ukraina. Na przykład ktoś z Poznania mnie pytał: skąd jesteś? Ja: z Lubelszczyzny, a on: aa to u was już Ukraina. 🙂 To było powszechne.” Smacho: “My zakładając zespół wiedzieliśmy, że zespół reggae powinien mieć związek ze swoją macierzystą ziemią. Uznaliśmy, że może Ukraina to jednak nie jesteśmy, ale UKRAINJA możemy być. 🙂 Dodaliśmy literkę „j”.”

Powoli kończymy ten lot z UKRAINJĄ. Zawsze mnie ciekawi, czy po rozwiązaniu zespołu członkowie tworzyli coś muzycznie. Wiadomo, że Homez, grał w Opcji Zerowej, a jeszcze później w lubelskim BBK. Zapytałem, więc panów o ich losy muzyczne. Smacho: “Na rok przed końcem zespołu ja odszedłem. Potem na basie grał chwilę Wojtek Filip. Po rozstaniu z UKRAINJĄ robiłem swoje kawałki do szuflady. Są melodie, są teksty. Mam ich trochę. Wysyłałem je nawet do Jacka Cygana, bo mamy wspólnych znajomych i był zainteresowany kupnem tych tekstów.” Smacho w okresie przerwy UKRAINJI grał jeszcze na congach z zespołem Purple Haze. Goldon: “Miałem bardzo długą przerwę, potem grałem na perkusji m. in. z Krzysztof Demucha Trio. Uważam, że pewne etapy w życiu wykluczają granie w zespole. Teraz jesteśmy w takim wieku, że znowu zaczynamy się szukać i znowu myśleć o graniu.”

Historia dobiega końca. Wyszedł całkiem długi i bogaty teksty. Głównie chyba dlatego, że Smacho i Goldon zachowali część tej otwartości z czasów UKRAINJI, bo przecież nie znaliśmy się wcześniej, a jednak zgodzili się na spotkanie i rozmawiało się nam na prawdę rewelacyjnie. Nie zacytowałem tu wszystkich anegdot i przygód, bo nie nadają się do publikacji. 😉 Dość powiedzieć, że zespół był bardzo rozrywkowy i lubił dym. Wielkie dzięki dla obu panów za czas i za materiały. Mam też nadzieję, że Goldon zrealizuje swój muzyczny pomysł, który baardzo silnie związany jest z Lubartowem. To będzie mocna rzecz jeśli się uda.

Zapraszam także do galerii UKRAINJI.

Kliknijcie znaczek: żeby zobaczyć wszystkie piosenki.