MEM

Zacznę od nazwy, bo zupełnie nie chodzi w niej o śmieszne obrazki znane powszechnie z internetu. Zespół nie próbował być zabawny i głupawy. Nie jest to także żaden skrót. Pod słowem MEM kryje się większa intryga. Na facebooku kapeli (który ciągle istnieje i znajdziecie go tutaj) w sekcji „informacje” możemy przeczytać coś takiego: Zaproście do swoich uszu zespół MeM – młodą, dynamicznie się rozwijającą grupę unikalnej mieszanki muzyków, którzy wspólnymi siłami realizują ideę kulturowego odpowiednika genu, wywodzącą się z gadania mądrego faceta, którego nawet nie zrozumiesz. Kaloryczna bomba muzyczna stworzona z kulturowych memów, a przetrawiona przez, złaknione nowych wrażeń, młode umysły, „wypluta”, za pomocą wiotkich zakończeń ciała, w przepełnioną azotem i tlenem przestrzeń… Dołącz do elity intelektualnej rozpływającej się w progresywnych wycieczkach, hipnotyzującym transie, gotyckiej podniosłości czy pseudo-jazzowych improwizacjach. Wpadnij w wir cyrkowej radości, pożryj czekoladowego nietoperza przy brutalnych pojękiwaniach metalowych gitar. Pląsaj, wraz Satyrami, przy skocznym pomrukiwaniu folkowego fleciku. Poczuj się jak zbierający bawełnę na jednym z pól Alabamy, odkrywaj, śmiało, przenikające się, dźwiękowe horyzonty, dryfuj wśród asteroidów, pij lawę wprost z wulkanu, ujarzmij szalonego, trójgarbnego wielbłąda. Zespół MeM – nadzieja na lepsze wczoraj i trochę lepsze jutro! Nie wiem jak Wy, ale ja zgłupiałem. Ciut więcej rozjaśnia wywiad, który ukazał się w Tygodniku Lubartowiak w 2009 roku, w którym o samej nazwie MEM czytamy tak: „Nazwę „MeM” zaczerpnęli z książki Richarda Dawkinsa pt. „Samolubny gen”, jest to najmniejsza jednostka informacji, czyli kulturowy odpowiednik genu, umożliwiający zastosowanie zasad doboru naturalnego w kontekście kultury.” Całość wywiadu znajdziecie na stronach Lubartowiaka o tutaj. Nie do końca jednak zrozumiałem co to jest ten mem, więc sam zacząłem grzebać w internecie. No i wychodzi mi na to, że najprościej mówiąc mem to jednostka informacji w umyśle, której wpływ na inne umysły przyczynia się do tworzenia jej kopii w innych umysłach. Jest to taki wzór informacji, który zaraża jak wirus. Zarażony nim umysł naśladuje ten wzór i rozprzestrzenia go dalej. Sprytna nazwa dla zespołu, który przecież swoją muzykę chciałby rozpowszechniać i „infekować” nią słuchaczy. Zespół MEM swoją muzyką zarażał ludzi wysyłając ją w postaci memów kulturowych. 🙂 To taka moja domorosła definicja nazwy. Bardzo fajne, skomplikowane i pasujące do zespołu muzycznego znaczenie.

Jakoś w 2008 roku kończy się zespół Dill Moon. Ze składu odchodzi połowa członków. Mateusz Rusek – perkusista opowiedział mi o tym jak to było i o zespole MeM, który powstał później. „Nie wszystkim w Dill Moonie podobało się to co graliśmy. Muzyka była skomplikowana, rozbudowana, utwory były bardzo długie. Być może czasem było tego po prostu za dużo. Ponadto w tamtym okresie pojawiła się w naszej salce prób Karina Mirowska. Młoda wokalistka, która chciała nagrać u nas dwa promujące utwory. Czarek Sidor, Jacek Luniak i Kamil Kędziora postanowili założyć z Kariną zespół. Woleli lżejsze klimaty muzyczne. Szczególnie Czarek. Dlatego nasze drogi się rozeszły.” Kapela nazwała się Soundproof i być może jeszcze przyjdzie jej czas na Lubartowskim Garażu. Wróćmy do MEMu. Mateusz „Zostaliśmy we trzech: ja na perkusji, Dominik Pytka zajął się już tylko wokalem i Wojtek Zalewski na basie. Zaczęliśmy szukać ludzi do grania, a w międzyczasie postanowiliśmy wyremontować naszą kanciapę.”

Wątek sali prób chłopaków trzeba podjąć ponownie. Po raz pierwszy podejmowałem go już we wpisie o Dill Moon. Mateusz, Dominik i Wojtek dzięki remontowi wynieśli salkę na profesjonalny poziom, więc pogadałem o tym z Mateuszem: „Chcieliśmy, żeby to miejsce było jeszcze bardziej zawodowe. Mój tata założył nam grzejniki, załatwiliśmy sobie meble, kanapy itp. Mieliśmy komputer, mikrofony. Można było tam mieszkać, grać i nagrywać. Według mnie była to na ówczesne czasy najlepsza sala prób w Lubartowie. Pamiętam jedną dosyć niebezpieczną historię związaną z remontem. Siedzieliśmy w salce, dłubaliśmy. Narzędzia mieliśmy pożyczone. W podłodze mieliśmy właz, który był w pewnym momencie otwarty. Właśnie wytłumialiśmy drzwi i chciałem przynieść wyrzynarkę. Nie zauważyłem otwartego włazu i spadłem do piwnicy. Głowę oczywiście poobijałem o schodki, a nogą zahaczyłem o gwóźdź. Rozorało mi kolano i zawisłem na tym gwoździu. Pożyczoną wyrzynarkę jednak twardo trzymałem w ręce. Ojciec mnie zabrał do domu. Następnego dnia kolano jak bania. Ostatecznie nic wielkiego się nie stało, ale bywały mocne momenty. Potem w Sanepidzie sporo się działo. Trochę ludzi się przewinęło. Grzesiek Siwiec coś nagrywał u nas. Profundis, w którym Wojtek się udzielał, zaczęło też próby tam grać. Mieliśmy piec gazowy, byliśmy samowystarczalni pod każdym względem. Można było robić nawet imprezy. Był Sylwester i Andrzejki.” Salka ciągle funkcjonuje i mieści się przy budynku Sanepidu w Lubartowie. Aktualnie gra tam Syndrom Beczki i Samaya z Mateuszem za zestawem perkusyjnym. Ważne miejsce na lubartowskiej mapie miejscówek.

Co ze składem? Mateusz: „Do nas trzech dołączyli Karol Bednarz na klawiszach, Piotrek Łukasiewicz i Kamil Kędziora na gitarach. W takim składzie zaczęliśmy próby i postanowiliśmy wysłać zgłoszenie na I Festiwal Młodych Talentów im. Mirka Breguły w Chorzowie w 2009 roku. Żeby się dostać trzeba było zrobić swoją wersję jakiegoś utworu Universe. Dominik znalazł jakiś bardzo mało znany kawałek tego zespołu. Kompletnie go przerobiliśmy, przearanżowaliśmy i wysłaliśmy. O dziwo zostaliśmy przyjęci, a w efekcie dostaliśmy 3 nagrodę. To był nasz pierwszy dalszy wyjazd. Dwudniowy festiwal, hotel. Fajna przygoda.” To nie ostatnia nagroda jaką MEM zdobył, ale dojdziemy do tego. Nagranie fragmentu występu chłopaków w Chorzowie wrzucam poniżej. Niewiele tam słychać, jeszcze mniej widać, ale dowód jest. 🙂 Porządne nagrania znajdziecie w dalszej części tekstu.

Niestety znowu nastąpiły zmiany w składzie. Mateusz: „Skład, z którym pojechaliśmy do Chorzowa był taki trochę eksperymentalny. Ostatecznie do grania znaleźliśmy ludzi z Lublina. Na gitary dołączyli do nas Krzysiek Wojtysiak i Przemek Gomuła. Szukaliśmy klawiszowca i znaleźliśmy go przez ogłoszenie na nieistniejącym już portalu band.pl. Odezwał się do nas Filip Marczuk. Przyjechał do nas na próbę i spodobało mu się. Oprócz grania na klawiszach zajął się także najróżniejszymi samplami, ozdobnikami. W ten sposób wykrystalizował nam się najlepszy skład jaki mieliśmy. Bardzo mi pasowało granie z tymi ludźmi. Zarówno muzycznie, jak i towarzysko fajnie się dogadywaliśmy.”

Kapela dostała wiatru w żagle i można zauważyć, że także wpływów metalowych. Riffy zrobiły się jakby cięższe. Muzyka zyskała więcej groovu. O dźwiękach opowie Mateusz: „Większość pomysłów przynosił Dominik, ale Krzysiek także podrzucał swoje riffy. Czasem we dwóch sobie siedzieli i coś wymyślali. Całość numeru opracowywaliśmy wspólnie na próbach. Każdy dodawał coś od siebie i jak to w zespole na próbie: jednemu się podoba, drugiemu nie podoba. Były tarcia, ale ostatecznie myśleliśmy podobnie. Widać było fajną chemię między nami. Spotykaliśmy się także poza zespołem. Ponadto uprościliśmy trochę nasze granie. Nie było takiego zamieszania jak momentami w Dill Moon.”

To może teraz o stronie technicznej całego przedsięwzięcia zwanego zespołem MEM. Muzyki posłuchacie i sami ocenicie. Ciekawa jest jednak jej zakulisowa historia. Kapela działała dosyć niedawno. Dostęp do wszelakiego sprzętu zdecydowanie się poprawił w porównaniu z wiekiem XX. Wcześniej Mateusz wspomniał, że byli samowystarczalni. Sprzętowo także? „Pierwszą perkusję Polmuza pożyczyłem od znajomego. Żeby kupić sobie pierwszy instrument wyjechałem aż na Cypr i pracowałem 3 miesiące na budowie. Potem już sam zarabiałem. Reszta chłopaków także zarabiała na sprzęt. Kolega mi kiedyś powiedział, żebym sprawił sobie sprzęt przed założeniem rodziny, bo potem może być ciężko. Coś w tym jest. 🙂 ” Panowie chcieli sami nagrywać swoją muzykę. Przygotowali pod tym kątem salkę. Wytłumili i zainstalowali pułapki akustyczne zgodnie z pomysłem Dominika Pytki. Musieli także zainwestować w tzw. graty. Mateusz: „Jeśli chodzi o sprzęt w salce to mieliśmy komputer, pirackiego cubase’a i wtyczki do niego. Do tego mikrofony. Dominik studiował na Akademii Muzycznej w Katowicach. Nagrywał nas na ślady, miksował. Pamiętam, że sample blach podkładaliśmy pod nagrania. Kombinowaliśmy też z różnymi efektami gitarowymi. Pożyczaliśmy co się dało po znajomych. Dominik generalnie był mózgiem technicznym kapeli. Układał metronom na cubasie i potem koncerty grałem z klikiem w słuchawkach. Mieliśmy utwory ze zmianami tempa więc taki aranż metronomu się przydawał.” Jest profeska, co tu dużo gadać. Chłopaki podeszli do grania na poważnie i dlatego zaczęli jeździć na dalsze festiwale i zaczęło się ciut więcej dziać.

W 2010 roku pojechali na ważny dla kapeli koncert do Białegostoku. Mateusz: „Odbywał się tam festiwal Zgrzyty. Wysłaliśmy demówkę. Zgłosiło się ponad 80 kapel, więc nie nastawialiśmy się na nic. Mój tata zawsze marudził, że po co mi to granie itd. Jak odpisali nam ze Zgrzytów, że się dostaliśmy to od razu mu pokazałem maila, że jednak efekty są. 🙂 Pojechaliśmy, zagraliśmy i wygraliśmy… teledysk.” No i to jest konkretna nagroda. MEM musiał wrócić na kilka dni zdjęciowych do Białegostoku. W rezultacie obejrzeć możecie clip do „Kołysanki”. Utworu zainspirowanego dziecięcym wierszykiem. Mroczny klimat obrazka fajnie podkreśla klimat otworu. Wyszło bardzo dobrze. Przypomnę, że nagranie audio to efekt pracy zespołu w swojej kanciapie.

W sumie udało się chłopakom nagrać jedynie dwa utwory. Drugi z nich „Płomień” znajdziecie na samym końcu wpisu. Dwa kawałki to niedużo, ale dopieścili je zdecydowanie. Dzięki nim głównie załatwiali sobie koncerty. Mateusz: „Nagrań pozaczynaliśmy całkiem sporo, ale ostatecznie ukończyliśmy tylko dwa numery. Jak powstał „Płomień” to śmiałem się trochę, że w Lubartowie same pożary. Co najmniej kilka lokalnych kapel miało piosenki z ogniem. 🙂 Natomiast jeśli chodzi o wyjazdy to trochę tego było. Oprócz Chorzowa i Białegostoku graliśmy w Stalowej Woli, Chełmie, na Podkarpaciu graliśmy festiwal Chatstock, zloty motocyklowe, a także wystąpiliśmy w ramach Sceny Muzycznej Ad Hoc Chatki Żaka UMCS. Koncertowaliśmy coraz więcej i to już ze znanymi nazwami: Oddział Zamknięty, czy Acid Drinkers. Odezwał się także do nas Marcin. Chciał się nami zaopiekować jako menager. Próbował nam coś organizować, ale przeważnie wymagałoby to on nas grania z dnia na dzień np. w Przemyślu. Zaczynaliśmy już wtedy mieć jakieś tam obowiązki i na tamtym etapie nie daliśmy rady grać koncertów w ten sposób. Woleliśmy wiedzieć wcześniej o występach. Nic, więc z tej współpracy ostatecznie nie wyszło. Marcin zajmował się tym hobbystycznie. Miał pod sobą sporo kapel i miałem wrażenie, że już nie ogarniał.”

Na blogu przygody koncertowe są bardzo mile widziane, więc zapytałem o nie Mateusza: „Mam takie dwie najlepsze. Graliśmy na zlocie motocyklowym w Komarówce Podlaskiej. Myśleliśmy, że to będzie mała impreza a tu się okazało, że to wielki zlot, spora scena. W sobotę wygraliśmy przegląd kapel, a w niedzielę był koncert finałowy w Pałacu Potockich w Radzyniu Podlaskim. Na ten wyjazd pożyczyliśmy przyczepkę gdzieś pod Michowem. Opony miała łyse, ale się nie przejęliśmy. Generalnie jeździliśmy na koncerty pożyczonym Chryslerem. Krzysiek Wojtysiak miał znajomego, który użyczał nam to spore auto. Jedziemy do Radzynia, piwko pijemy. Jesteśmy w Borkach bodajże. Pamiętam, że mijamy zakład wulkanizacyjny, a ja czuję, że coś śmierdzi. Chłopaki jednak na luzie. Patrzę w lusterko, a tam na przyczepce opony już nie ma i jedziemy na feldze. Oczywiście się zatrzymaliśmy. Wszyscy podłamani, bo zostało jeszcze 15 km do Radzynia. Dominik jednak poszedł do tego zakładu wulkanizacyjnego. Wraca z człowiekiem i oponą. Chłopak założył nam oponę. Pytamy: ile? On, że nic nie weźmie, bo widział nas poprzedniego dnia w Komarówce i wybiera się motocyklem do Radzynia na koncert. Ostatecznie dzięki niemu dotarliśmy i zagraliśmy. Upał był straszny, na scenie nie było zadaszenia. Grałem i normalnie widziałem, jak z perkusji odkleja mi się okleina. Przemek podczas koncertu przypadkowo dotknął talerza i się oparzył.

Druga historia jest śmieszniejsza i chyba nawet jeszcze lepsza. W 2010 roku zagraliśmy na festiwalu Chatstock gdzieś za Rzeszowem. Nocleg był w remizie, wspólna sala, multum chłopa. Jakby rano zapalniczkę na sali zapalić to by chyba wszystko wyleciało w powietrze. 😉 Obudziliśmy się w niedzielę rano głodni. Filip z Przemkiem poszli do sklepu. Taki gs-owski sklep na wsi. Wracają z jakimś mięsem w puszce. Ja patrzę, że jakaś napuchnięta ta puszka. Filip na to, że pewnie jest dużo napakowane. Chcieliśmy zjeść to co w środku, ale Filip zdecydował, że on weźmie to do domu jednak. Zagraliśmy koncert, zwinęliśmy sprzęt i wracamy. Auto prowadził Krzysiek, ja siedziałem z przodu. Reszta z tyłu. Chłopaki zaczęli Filipa męczyć, żeby otworzył tę puszkę, że są głodni, że zagrycha się skończyła. 🙂 W końcu go przekonali. Nagle jebut… coś huknęło jakby ktoś petardę w aucie odpalił. Ja poczułem, że coś po tyle głowy mi bryznęło. Krzysiek dał po hamulcach… Miny chłopaków bezcenne… Konserwa wybuchła bo była zepsuta, a w środku zgromadził się gaz. Smród był straszliwy. Zapach rozkładającego się trupa i cały samochód zachlapany zgniłym mięsem. Chrysler miał z tyłu rozsuwane drzwi. Chłopaki wyskakiwali z niego w pole jak komandosi. Ciuchy od razu wyrzucili, zostali w majtkach. Ja dostałem tylko po głowie. Zajechaliśmy do Stalowej Woli do galerii handlowej. Kupiliśmy jakieś koszulki, trochę się umyliśmy. Próbowaliśmy umyć auto, kupiliśmy jakieś psiukacze do środka. Dotarliśmy do sanepidu, rozpakowaliśmy się, a tu nagle Dominik nie może znaleźć portfela. Szukaliśmy wszędzie i doszliśmy do wniosku, że portfel został w ciuchach na polu. Zadzwonił do organizatora Chatstoku. Opowiedział mu, gdzie mniej więcej się zatrzymaliśmy. Organizator pojechał tam i pies znalazł ubrania i portfel. Oczywiście był zdziwiony czemu te ubrania tak śmierdzą. Auto mieliśmy pożyczone, więc musieliśmy je porządnie posprzątać, umyć. bo nie chcieliśmy nic mówić Pawłowi – właścicielowi. Pół roku później okazało się, że on dowiedział się o wszystkim. Chrysler był wykorzystywany do pracy, często na budowie, więc Pawła nasza przygoda bardziej rozbawiła niż zdenerwowała. Podobno mimo naszego czyszczenia śmierdziało w środku dosyć długo.” Czy tylko mi ta historia skojarzyła się Pulp Fiction? 🙂

To jeszcze nie koniec nagród zdobywanych przez MEM. W 2011 zespół wystąpił w ramach konkursu na Rock Alert Festiwalu w Lubartowskim Ośrodku Kultury i wygrał. Nagrodą było 2000zł i występ jako laureat w roku następnym. W 2012 zagrali przed Lao Che pełny set i chyba był to jeden z ostatnich koncertów zespołu. Bo niedługo potem przestali wspólnie grać. Mateusz: „Zakończyliśmy działalność głównie dlatego, że ja wyjechałem z Lubartowa i nie było mnie tutaj 9 lat. Od niedawna znowu mieszkam z rodziną w Lubartowie i chciałem wrócić do grania z Dominikem i Wojtkiem. Dominik pokazywał mi pomysły, które robi w swoim domowym studiu, ale niestety nic z tego nie wyszło. Brak czasu to główny problem. Któregoś dnia odezwał się do mnie Marek Oniszko i takim sposobem dołączyłem do zespołu Samaya. Już rok razem gramy. Generalnie ten skład MEMu to były najlepsze lata. Ciągle trzymam zdjęcia z tamtych czasów w telefonie. 🙂 ” Z tego natomiast co ja się dowiedziałem, reszta składu także ciągle ma coś wspólnego z muzyką. Grają w różnych zespołach, albo tworzą indywidualnie. Na kanale youtube Lubartowiaka znalazłem fragment koncertu z RAFu 2012. Sprawdźcie.

Na sam koniec trzeba wspomnieć osoby, dzięki którym czytacie, słuchacie i oglądacie zespół MEM. Przede wszystkim czas poświęcił mi Mateusz Rusek. Spotkaliśmy się, wypiliśmy po piwie i poopowiadał mi o kapeli. Zdjęcia, które widzicie w tekście oraz znajdziecie w galerii są z różnych źródeł: z fanpage kapeli na facebooku, od Kamila Liska, a także od Radka Czarneckiego z portalu www.lubartow24.pl. Strony tej chyba nie muszę przedstawiać, bo mam wrażenie, że każdy mieszkaniec Lubartowa zna to medium. Zawsze przy okazji jakichś koncertów znaleźć tam można świetne zdjęcia. Dzięki dla wszystkich, którzy pomogli mi z tym tekstem.
Szkoda, że tylko dwa kawałki pozostały po kapeli, bo chyba przyznacie, że był potencjał. Nie dowiemy się co stałoby się z zespołem, gdyby historia potoczyła się inaczej, Posłuchajcie więc jeszcze obiecanej piosenki pt.: „Płomień” i to byłoby na tyle…