Zespół Dwudziestu Siedmiu Bezimiennych (lub DSB, bo potem ze względu na częste błędy w zapisie, typu 27 Bezimiennych stosowaliśmy najczęściej ten skrót właśnie) powstał na początku 2009 roku, po rozpadzie ówczesnego składu zespołu Freedom. Założycielami byli wokalista Marcin Wronisz, basista Radek Barszcz, oraz klawiszowiec Freedomu – Łukasz Jezior, który w tamtym czasie mocno zajawił się na gitarę, jeszcze w czasach Freedomu dużo ćwiczył na tym instrumencie i wreszcie – chciał rozwijać się na nim w nowym składzie. Oprócz kilku konfliktowych sytuacji i sprzecznych wizji co do dalszego grania we Freedomie, to właśnie chęć grania na gitarze przez Łukasza była głównym motorem napędowym nowopowstałego składu. Brakowało nam jedynie perkusisty. Pierwszą myślą jeśli chodzi o tę funkcję w bandzie był Darek Czuchryta, który swego czasu grywał ze Zbyszkiem Skrzypkiem, chyba nawet był na jakiejś naszej próbie, znaliśmy go generalnie z lubartowskiego “rynku muzycznego” i bez problemu zgodził się na granie w nowym składzie. Sala prób też szybko się znalazła – wynajęliśmy salę widowiskową w budynku LOK przy ul. Cichej (który już chyba wtedy nie był LOK-iem) i zaczęliśmy grać! Początkowo mieliśmy być składem z 2 gitarami – przez kilka prób grał z nami Przemek Kędziora, ale ciężko było mu znaleźć czas na próby, a my chcieliśmy grać intensywnie i regularnie, więc szybko zostaliśmy składem 4-osobowym – wokal, gitara, bas, perkusja. Jak to na początku bywa – graliśmy często i długo, więc i nowy materiał powstał szybko. Bazą były riffy przyniesione przez Łukasza oraz teksty, które pisał przyjaciel Marcina – Paweł Szwed. Pozostawał jeszcze temat, który wielu młodym zespołom spędza sen z powiek – nazwa. Dość długo szukaliśmy, aż któregoś dnia Marcin przyniósł, zaproponowane przez Pawła – tekściarza “Dwudziestu Siedmiu Bezimiennych”. Genezą były podobno ogłoszenia parafialne…nazwa była długa, enigmatyczna i powodowała pytania – o to nam chodziło. No i dało się ją dobrze skrócić i fajnie skandować – DSB DSB DSB!
To co wtedy graliśmy było mieszanką hard rocka, którym inspirował się Łukasz z domieszką bluesa, grunge’u i szczyptą punka – czyli wszystkim, czego w tamtym czasie słuchaliśmy. Dość szybko zaczęliśmy grać też koncerty. Jednym z pierwszych występów był przegląd zespołów Mocne Uderzenie w Baranowie, gdzie zdobyliśmy wyróżnienie. Były też jakieś koncerty w Lublinie – m.in w nieistniejącej już Tekturze. Tam poznaliśmy zespół the Crows – szybko złapaliśmy z chłopakami dobry kontakt i zagraliśmy razem kilka koncertów w Lublinie i okolicach (Janów Lubelski, Chełm, Bychawa). Zagraliśmy też na organizowanej przez Chatkę Żaka koncercie z serii Scena Ad Hoc, co było sporym wydarzeniem, bo koncerty te miały dużą publikę, przychodzili ludzie z branży – po koncercie pojawił się nawet wpis na jakimś blogu, czy też stronie www Chatki, więc działo się. Sytuacja koncertowa była o tyle luksusowa, że Darek miał samochód dostawczy – starego Forda, do którego bez problemów mieścił się cały skład, razem ze sprzętem (a trochę tego było, to był czas mocnej zajawki na nowe piece, efekty, pedalboardy i inne zabawki) i jeszcze dało się wyciągnąć nogi. Auto szybko zostało ochrzczone DSBowozem. Jesienią 2009 roku zaczęliśmy też myśleć o nagraniach – pierwsze szkice powstały w pokoju Darka, który jako jedyny wtedy miał jakiegoś DAW-a i potrafił go obsługiwać. Znaleźliśmy też studio w Lublinie i na początku 2010 roku mieliśmy gotowe Demo, na którym znalazły się 4 utwory: “Po wizycie w domu starców”, “Fałszywy Hołd”, “Chwila” i nasz koncertowy BANGER (wtedy nie było jeszcze tego słowa), HIT, czyli “Paranoja”.
Niedługo po wydaniu dema (słowo EP-ka chyba też jeszcze wtedy nie było popularne) z zespołu odszedł Łukasz. Czemu? Chyba nasze artystyczne wizje się trochę rozjechały. Szybko jednak znaleźliśmy następcę – z tego co pamiętam pomógł nam wtedy Piotrek – perkusista The Crows. Podesłał kontakt do gitarzysty z Lublina – Bartka, grającego wtedy w zespole Adhezja, który swoją drogą duże wrażenie zrobił na nas na jednym z przeglądów, przede wszystkim za sprawą gitarzysty właśnie. Bart posłuchał demo i…bez wahania się zgodził. Zaczęliśmy próby i po kilku tygodniach i to dosłownie po kilku tygodniach zagraliśmy pierwszy koncert w Parczewie, gdzie poznaliśmy chłopaków z zespołu Panta Koina. To również była ważna dla nas znajomość, bo zagraliśmy potem niejedną sztukę, przeżyliśmy niejeden after i mamy kontakt do dziś (pozdro Panowie!). Temat prób był o tyle szalony, że Bart dojeżdżał z Lublina autobusem, więc musieliśmy kończyć dość wcześnie, bo o 21:42 odjeżdżał z centrum ostatni bus do Lublina, więc na przystanku koło Cichej był kilka minut później. Parę razy zdarzyło się, że busa trzeba było gonić gdzieś do Łucki, bo odjechał chwilę wcześniej.
Próby szły bardzo dobrze, Bart wprowadził nowe, mocniejsze brzmienie do zespołu. Dobrze czuliśmy się na scenie i to było widać i czuć. Graliśmy wtedy sporo przeglądów, na których po kolei zgarnialiśmy wygrane lub przynajmniej miejsca na podium – począwszy od zwycięstwa Mocnego Brzmienia w Baranowie, przez Rock Attack w Chełmie po przeglądy w Lublinie. Poznaliśmy też wtedy Grześka Chylińskiego – redaktora muzycznego z Radia Centrum, który kilka razy zapraszał nas do siebie na antenę i pomógł nam w wielu tematach. W tym czasie zagraliśmy też największy chyba nasz koncert w dotychczasowej karierze i zrealizowaliśmy jedno z muzycznych marzeń. Zagraliśmy support Dżemu na stadionie, dla grubo ponad tysiąca osób. Mieliśmy dobry vibe, niezły materiał i była moc na scenie.
Anegdota z tamtego okresu – po przeglądzie w Chełmie, organizatorzy czyli zespół Myly Ludzie zaprosili nas do siebie na świąteczny koncert w drugi dzień świąt – duża impreza, super miejsce z fajną sceną i nagłośnieniem – Atmosfera Cafe, więc intensywnie ćwiczyliśmy. Jak to jednak w okresie przedświątecznym bywa – musiała być próba ze śledzikiem. Było na tyle grubo, że Bart…skręcił nogę, więc na świąteczny koncert pojechał z nogą w usztywniaczu i był to z jego strony dość statyczny gig jeśli chodzi o sceniczną prezencję, ale daliśmy radę, bo trzeba było dać radę – atmosfera w Atmosfera Cafe jak zawsze była przednia.
Krótko po tym wydarzeniu, nie wiedzieć czemu, bo szło nam wtedy naprawdę dobrze Darek postanowił opuścić skład. I znowu…nie szukaliśmy długo – trafiliśmy na Bolka, znanego wtedy z odnoszącego niemałe sukcesy składu In Brief. Bolek nie był początkowo przekonany, trochę nie leżała mu nasza stylistyka, ale wtedy nadal korzystaliśmy z nagrań stworzonych jeszcze z Łukaszem. Umówiliśmy się więc na próbę, już nie w LOKu, a w nowej salce – u Bolka. Małym, ale dobrze wytłumionym pomieszczeniu, zaczęliśmy grać i…szybko złapaliśmy wspólny muzyczny i nie tylko muzyczny vibe. Dużo zmieniło się wtedy w naszej muzyce. Bolek wprowadził zupełnie nowy flow, obniżyliśmy strój gitar do D-dropped, dużo bawiliśmy się wtedy efektami. Bartek wyposażył się w robiący z gitarą kosmiczne rzeczy Strymona Timeline’a, Marcin eksperymentował z efektami wokalowymi, ja bawiłem się z flangerami i przesterami na basie. Naprawdę mocno podrasowaliśmy wtedy brzmienie, bardzo dużo jammowaliśmy, czasem przez całe próby, ale pozwoliło nam to znaleźć wspólny muzyczny mianownik…to co graliśmy, nazwaliśmy nawet cosmic rockiem (nie mylić ze space rockiem).
KLIKNIJ TUTAJ, ABY ODSŁUCHAĆ WYWIAD Z CHŁOPAKAMI W RADIU CENTRUM.
I wtedy przyszedł kolejny cios…w związku ze zbliżającymi się narodzinami pierwszego dziecka, ze składu odszedł Marcin. To było coś, czego się nie spodziewaliśmy…zorganizowaliśmy szybką akcję na FB, zrobiliśmy casting – zgłosiło się parę osób, kilka przesłało nagrania, zrobiliśmy chyba 2 przesłuchania na żywo, ale…bez żadnego efektu, a tym bardziej bez efektu WOW. Zostaliśmy we trzech, a że dobrze nam się grało – jak pisałem – dużo wtedy jammowaliśmy, postanowiliśmy się nie spieszyć i po prostu spotykać się na nasze kosmiczne jammy. Te próby nie były już tak regularne jak kiedyś, no ale dzięki nim zespół przetrwał.
Historia z tamtego czasu – w którąś z pięknych, letnich niedziel zorganizowaliśmy “Jamm session pod lasem”. Na polance, na łonie natury, gdzieś w okolicach Woli Sernickiej odpaliliśmy agregat który zasilił piece i nagłośnienie, rozpaliliśmy ognisko i…to była impreza! Przewinęło się przez ten jamm kilkudziesięciu lubartowskich muzyków a przez całą imprezę myślę, że grubo ponad setka osób. Wieczorem wszystko przeniosło się do stodoły Bolka, byli tacy, których z gitarą lub innym instrumentem spotkać można było jeszcze w poniedziałek rano 😉
To był koniec lata 2011. Całą jesień i zimę graliśmy sobie nasze niespieszne, próby w pomniejszonym składzie. Na jedną z takich prób, gdzieś na początku 2012 roku, już kilka miesięcy po narodzinach córki wpadł Marcin…i już został. Znowu we czterech byliśmy zespołem. Ostro wzięliśmy się do pracy i już wiosną znów graliśmy koncerty, znowu bywaliśmy u Chyla w radiu, znowu się działo. Jednym z pierwszych koncertów był przegląd zespołów nad Zalewem Zemborzyckim, gdzie nagłośnieniowcem był Łukasz “Suchy” Suszko. Poprosiliśmy go o zarejestrowanie dźwięku z konsoli. Zgrał nam to wtedy, zmasterował, skleił z obrazem i tak oto mieliśmy nasze pierwsze muzyczne video.
Dużo czasu znów spędzaliśmy na sali prób, ale i poza nią np. rzucając freesbe na boisku. Z wyjazdami na koncerty znowu nie było problemu, bo Bolek miał wtedy dużego i pojemnego Opla Sintrę, więc było jeszcze bardziej komfortowo niż za czasów starego DSBowozu. A koncertów graliśmy wtedy sporo. Cisnęliśmy też z przeglądami i wszelkimi internetowymi konkursami dla młodych zespołów – próbowaliśmy np. wystąpić u Wojewódzkiego, czy zagrać przed Metallicą (był taki konkurs, gdzie w ramach wygranej grało się na jakiejś małej scenie, o godzinie 13, no ale na tym samym festiwalu co Metallica xd). Z Metallicą ani Wojewódzkim nie wyszło, za to zajęliśmy II miejsce na legendarnym, lubartowskim RAF-ie, wygraliśmy też konkurs w lubelskim Graffiti, przy okazji którego zauważył nas Mietek Jurecki, który był tam jednym z jurorów. Zaprosił nas potem na scenę Solo Życia, co było dla nas wtedy dużą nobilitacją i nie lada wydarzeniem. Sprawy szły naprawdę dobrze, więc na poważnie zaczęliśmy myśleć o nowych nagraniach, bo nadal używaliśmy tych stworzonych jeszcze z pierwszym składem. Zapadła decyzja, że zrobimy je u Suchego, czyli Łukasza Suszko, który zrealizował nam live nad Zalewem i był wtedy (i chyba nadal jest) pierwszym wyborem młodych zespołów, które szukały studia nagrań. Wgraliśmy ścieżki, wszystko super profesjonalnie, spędziliśmy wtedy w studio wiele godzin, dużo też rozmawiając o sprzęcie i brzmieniu, ale efekt otrzymanych nagrań nas nie zadowolił. Bartek bawił się już wcześniej w home recording, miał doświadczenie w obsługiwaniu DAWa, wziął więc sprawy we własne ręce i finalnie to on zmasterował i zmiksował nagrania, na bazie wgranych u Suchego ścieżek. Tytuł i okładkę EP-ki mieliśmy zanim jeszcze w ogóle zaczęliśmy nagrania – “Zaburzenia Percepcji Czasu”.
Wreszcie po wielu miesiącach mieliśmy gotowe pierwsze nagranie – w lipcu 2013 roku wydaliśmy utwór “Jak Nigdy, To Nigdy”. Kawałek zaczął pojawiać się na antenie Radia Centrum, stał się też dla nas przepustką do Fugazi Festivalu – imprezy w Warszawie, na której miał być bity rekord Guinessa na najdłuższy koncert, miał być szał i wielka impreza, finalnie wszystko zostało odwołane…za to zagraliśmy wtedy Solo Życia, zagraliśmy znów kilka dobrych, klubowych gigów z Panta Koiną i Mylymi Ludźmi, Krzysiek Szlęzak – teraz wzięty fotograf, wtedy jeszcze na początku swojej fotograficznej drogi, zrobił nam świetną, psychodeliczną sesję zdjęciową w naszej salce.
Finalnie też, na początku 2014 roku światło dzienne ujrzał cały materiał z naszej EP-ki zaburzenia percepcji czasu. Singlowy “Jak Nigdy To Nigdy” oraz trzy inne utwory – “Razem Bez Żalu”, “Rozczarowanie” i kawałek “W Drodze”. Wszystko miało się dobrze, ale wiedzieliśmy już wtedy że zbliżamy się do końca naszej przygody, bo już od jakiegoś czasu Bart planował wyjazd, a w zasadzie wylot za granicę. 22 marca 2014 roku zagraliśmy nasz ostatni koncert – Rock Attack w lubelskim Kaziku, a 29 kwietnia ostatnią próbę. Kilka dni później Bartek wylądował w Tajlandii.
Tu historia mogłaby się skończyć, ale…nie skończyła się. Zespół nigdy nie zakończył działalności, więc oficjalnie nadal istniejemy. Mamy swoją grupę na FB, mamy stały kontakt ze sobą, wymieniamy się różnymi, również muzycznymi inspiracjami, czasem spotykamy się na jammowaniu, Marcin z Radkiem zostali szwagrami, każdy z nas ma kontakt z muzyką i kto wie, co przyniesie przyszłość!
Radek Barszcz
Wstąpcie do galerii zdjęć DWUDZIESTU SIEDMIU BEZIMIENNYCH.
Kliknijcie znaczek: żeby zobaczyć wszystkie piosenki.
Na sam koniec kilka kawałków DSB, które nie znalazły się na ostatniej EPce:
Kliknijcie znaczek: żeby zobaczyć wszystkie piosenki.